Od
kilkudziesięciu lat wyrażeniem "czeski film" określa
się brak orientacji, sytuację niezrozumiałą, bądź absurdalną.
Wzięło to swój początek od pewnej zwariowanej komedii produkcji
czechosłowackiej "Nikt nic nie wie", której tytuł
trafnie oddaje sedno sprawy.
Jeśli spytacie o czym był tamten film, nie odpowiem, bo nie
pamiętam. Czeskie kino jednak nigdy nie kojarzyło mi się wyłącznie
z komediami. Ceniłem je i cenię nadal. Tak jak niegdyś podziwiałem
pierwsze filmy Milosa Formana, wzruszałem się na "Koli",
zachwycałem "Powrotem idioty" i "Samotnymi",
tak teraz, po obejrzeniu obrazu "Jedna ręka nie klaszcze"...
znów chce mi się użyć wspomnianego idiomu.
Reżyserem "Jednej ręki..." jest David Ondříček,
autor rewelacyjnych "Samotnych". O ile tamten film
budził mój zachwyt pod każdym względem, o tyle nowa produkcja
Ondríčka wprawiła mnie w konsternację. Po prostu: nikt nic
nie wie.
No dobra, żartowałem. W końcu "Jedna ręka nie klaszcze"
to teoretycznie komedia. Z grubsza chodzi o porachunki trochę
roztargnionego i niespecjalnie rozgarniętego Standy z facetem,
za sprawą którego trafił on do więzienia. Nie ma jednak sensu
dokładniej opowiadać fabuły, bo roi się ona od niespodzianek.
Poza tym nie jestem nawet pewien, czy potrafiłbym ją opowiedzieć.
Ale może to dobrze. Stopień skomplikowania scenariusza może
w niektórych przypadkach świadczyć na jego korzyść. Przyjmuję
więc, że scenariusz jest dobry.
Co może się w filmie Ondříčka podobać, to galeria dziwacznych
postaci. Mamy więc wiecznego nieudacznika, partaczącego dosłownie
wszystko za co się weźmie. Kobietę zwariowaną na pukncie tzw.
życia ekologicznego. Jej dzieci o zwichrowanej psychice -
chłopca przebierającego się w ciuchy siostry, która próbuje
go zgładzić. Jej męża - bogatego właściciela restauracji wegetariańskiej,
prowadzącego drugą, tajną knajpę w podziemiach. Dwie zdziwaczałe
nastolatki i ojca jednej z nich, autora telewizyjnego programu
"Mamy cię!". I jeszcze kilka innych, równie niestandardowych
osób. Doprawdy zdumiewająca zbieranina, będąca jawną kpiną
ze współczesnego społeczeństwa, pławiącego się w codziennym
absurdzie i szukającego coraz to nowych podniet. Na drugim
planie mamy krytykę wszelkich reality shows i innych kretyńskich
produkcji telewizyjnych - nie dość, że ogłupiających, to jednocześnie
obnażających miałkość naszych oczekiwań wobec tzw. kultury
masowej. Niestety, wszystko to sprawiło, że zamiast się śmiać,
siedziałem w kinie zasępiony. Jako komedia film "Jedna
ręka nie klaszcze" raczej się nie broni. Jako socjologiczna
obserwacja - aż nadto.
"Mamy cię!" - zdaje się mówić David Ondříček, i
niczym z ukrytej kamery pokazuje na ekranie... nas samych.
Nie wiem tylko, czy bardziej piętnuje społeczeństwo, czy kulturę
przez nie wytworzoną. Zresztą na jedno wychodzi. Współczesna
rzeczywistość, dzięki nowoczesnym środkom komunikacji i przekazu,
teoretycznie zbliża nas do siebie nawzajem. Ale im bliżej
siebie jesteśmy, tym gorzej to na nas oddziałuje. Nie jest
to optymistyczny obraz. Choć oczywiście pojawia się cień nadziei
na wyrwanie się z tego bagna behawioralnego. Jaki? Banalnie
prosty. Obejrzyjcie film, to sami zobaczycie.
|