Kłodzko
dla jednych jest ostatnim przystankiem na polskiej ziemi w
samochodowej podróży do Czech, dla innych być może tylko bazą
wypadową do wycieczek w rejony Kotliny Kłodzkiej. Miasto utkwiło
też w świadomości, jako jedna z ofiar tragicznej powodzi z
1997 roku. Zresztą do dziś są widoczne ślady tamtego kataklizmu.
Kłodzko zasługuje jednak na zainteresowanie samo w sobie.
Ze wstydem przyznaję, że ja sam "zaliczyłem" to
miasto zupełnie przez przypadek. Spędziłem w nim jeden dzień
i dziś wszystkich zachęcam do tego samego.
Swoich gości miasto wita dumnym widokiem Twierdzy Kłodzkiej
górującej nad okolicą. Zanim tu jednak dotrzemy trzeba przebrnąć
przez okolice dworca PKP i zaraz potem PKS. Pierwszym, jakby
znajomym, widokiem jest most na Nysie Kłodzkiej. To właśnie
ta konstrukcja jest dla mnie pomnikiem powodzi sprzed 7 lat.
Pamiętam zdjęcia drzew zwalonych przez wodę na przęsła mostu.
Aż nie chce się wierzyć, że mógł tego dokonać taka spokojna,
zdawać by się mogło, rzeczka.
Po przekroczeniu mostu zaczyna się wycieczka po innym świecie.
Tu czuć już, że Kłodzko to miasto pamiętające najstarsze dzieje.
Najpierw natykamy się na Kościół Matki Boskiej Różańcowej.
To fragment klasztoru oo. Franciszkanów. Piękny barokowy kościół
jest wspaniale zadbany. Nad wejściem moją uwagę zwrócił charakterystyczny
emblemat - tzw. Krzyż Jerozolimski. Ho ho ho! Czyżby miasto
miało jakieś związki z krzyżowcami? Jak najbardziej, ale o
tym za chwilę.
Spacerując dalej w stronę centrum napotykamy niezwykły most.
To most świętego Jana. W przewodnikach turystycznych można
przeczytać, że bywa porównywany do mostu Karola w Pradze.
Być może ma to uzasadnienie ze względu na charakterystyczne
posągi po obu stronach, niemal identyczne jak w Pradze. Zapewne
się nie znam, ale jak dla mnie na tym podobieństwa się kończą,
a różnice są ogromne. Przede wszystkim rozmiar. Most świętego
Jana na Młynówce nie tyle więc przypomina most Karola, co
raczej jest jego miniaturką. Nierozwiązaną wciąż zagadką jest
data powstania konstrukcji. Pod jedną z figur jest wypisany
rok 1281, ale kronikarz Georg Promnitz podaje rok 1286. Część
historyków skłania się do tezy, że powstał nawet jeszcze później
- w wieku XIV.
Kontynuując spacer dojdziemy do placu Bolesława Chrobrego,
przy którym stoi ratusz. Warto teraz skręcić w lewo, a po
minięciu ratusza jeszcze raz w lewo. Po przebrnięciu kilkudziesięciu
metrów przez mało reprezentacyjną część Kłodzka czeka nas
wielka nagroda. To Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii
Panny.
W tym momencie wracamy do tajemniczych krzyżowców, o których
wspomniałem przy okazji Kościoła Matki Boskiej Różańcowej.
W Kłodzku mieli swoją siedzibę rycerze Zakonu Maltańskiego
- i był to właśnie Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Rycerze
z zakonu joannitów nie budzą może aż takich emocji jak templariusze,
ale świadomość historycznej obecności uczestników wypraw krzyżowych,
znakomitych żeglarzy, władców wysp na Morzy Śródziemnym -
najpierw Rodos, a później Malty - rozpala wyobraźnię. To najstarszy
kościół w okolicy. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą z 1194
roku, jednak znana dziś forma świątyni była wznoszona od 1364
roku. Dzieje budowli są dość burzliwe. Kościół należał do
arcybiskupstwa praskiego, wszak Kłodzko było częścią Królestwa
Czeskiego. W 1562 roku kościół wpadł w ręce protestantów,
którzy władali nim przez 60 lat. Joannici musieli się wówczas
zadowolić tylko jedną kaplicą, w której wolno im było odprawiać
katolickie nabożeństwa. W 1624 kościół stał się własnością
jezuitów, którzy w tym miejscu są po dziś dzień. Wszystkie
te zmiany odcisnęły swe piętno na wyglądzie świątyni.
W późnogotyckiej bryle mieszczą się barokowe zdobienia, których
przepych zapiera dech w piersiach. Większość zachowanych dekoracji
pochodzi z XVIII wieku - ambona, ołtarze, konfesjonały. Fantastycznym
wyjątkiem są malowidła ścienne w kaplicy świętego Jakuba.
Pochodzą sprzed 500 lat, a odkryto je dopiero w 1974 roku.
Niestety nie wyglądają nazbyt okazale, są niewyraźne i zdekompletowane,
niemniej to jeden z najciekawszych fragmentów kościoła. Uwagę
przykuwa też wspaniałe sklepienie nawy głównej, piękny ołtarz,
który kryje w sobie relikwie świętych Olimpiusza i Wincencjusza.
Kościół największe wrażenie robi jednak, gdy ogląda się go
jako całość. Poszczególne detale, wprawdzie piękne, sprawiają
jednak wrażenie nieco nadgryzionych zębem czasu. To wrażenie
umacnia się podczas spaceru wokół kościoła. Gołym okiem widać,
że potrzebne są grube miliony na odnowienie pięknego zabytku
i jego okolic. Dość powiedzieć, że wystarczy oddalić się o
10 metrów, by w nachalny sposób narzucała się woń, będąca
świadectwem alkoholowej libacji dżentelmenów spod ciemnej
gwiazdy. Trzeba coś z tym zrobić, bo na widok niemieckich
turystów rumieniłem się ze wstydu!
Do odwiedzenia został jeszcze jeden zabytek. Chodzi oczywiście
o Twierdzę Kłodzką. Czym jest ta budowla, być może wiedzą
fani "Czterech pancernych i psa". W ostatnim odcinku
serialu dzielni czołgiści zdobywali właśnie to miejsce. A
już nieco bardziej serio - to po prostu gigantyczna fortyfikacja,
wznoszona i umacniana przez setki lat. Na wzniesieniu pierwszy
gród stanął już w X wieku. Jego rozbudowa trwała aż do XIX
wieku. Wtedy potężna fortyfikacja zamieniła się w więzienie.
W ten sposób to miejsce było użytkowane jeszcze w czasie II
wojny światowej.
Zwiedzanie zaczyna się od "izb pamięci". Jak to
zwykle bywa, niewiele tam ciekawych rzeczy. Lepiej od razu
wybrać się na taras widokowy. Rozpościera się z niego przepiękny
widok na Kłodzko, ale też na całą okolicę. Najwięcej emocji
dostarcza przejście tak zwanego labiryntu. Tak został nazwany
szlak poprowadzony przez podziemia fortyfikacji. W Twierdzy
Kłodzkiej jest ponoć aż 40 kilometrów tuneli! Z tego ogromu
do zwiedzania udostępniono tylko półtora kilometra. Korytarze
można zwiedzać wyłącznie z przewodnikiem i w grupach - niestety.
Trudno więc o atmosferę, która sprzyjałaby "chłonięciu"
tego miejsca. Pośród wrzasków trudno o skupienie. Ale i tak
warto się tu wybrać. Zaczyna się od ostrzeżeń. Masz klaustrofobię
- to nie wchodź, jesteś chory - nie wchodź, i tak dalej. Uczciwie
trzeba przyznać, że coś jest na rzeczy. Wycieczka jest właściwie
monotonna. Przez kilkadziesiąt minut po prostu łazi się wąskimi
podziemnymi korytarzami. Warto zawczasu pamiętać o nieco cieplejszym
ubraniu. Temperatura zbliżona jest do 10 stopni. Dość przykrą
niedogodnością jest niski strop. Ponieważ mam 190 centymetrów
wzrostu, cały czas musiałem iść schylony. W pewnym momencie
trzeba przebrnąć przez odcinek, który jest tak niski i ciasny,
że trzeba iść, a właściwie niemal pełzać "w kucki".
Osoby tęgie się nie przecisną. A wszystko w ciemnościach,
z rzadka rozświetlonych smętnymi lampkami. Wrażenie naprawdę
świetne.
Siatka korytarzy jest bardzo gęsta. Z wycieczką trudno jednak
się zgubić, ponieważ odnogi zwyczajnie nie są oświetlone.
Nikt więc nie będzie odłączał się od grupy i przewodnika.
Gdyby jednak (choć to zakazane!), to na ścianach wilgotnych
murów wypisane są litery, które wtajemniczonym pozwalają się
orientować, w którym korytarzu się znajdujemy. Jeśli ktoś
jednak nie czuje się na siłach, by skazywać się na takie "ekstremalne"
doznania, to mogę polecić Podziemny Szlak Turystyczny spod
twierdzy do kościoła Wniebowzięcia NMP. To wyremontowane i
udostępnione zwiedzającym średniowieczne piwnice pod centrum
Kłodzka.
Korytarz ma tutaj standard "lux". Nie trzeba się
schylać, estetyka jest turystyczno-sanatoryjna. Przewodnik
zbyteczny, bo nie sposób się zgubić. Jedyne co przeszkadza,
to kompletnie absurdalne eksponaty prezentowane gdzieniegdzie
na podziemnym szlaku. Można odnieść wrażenie, że są to gadżety
zakupione w tandetnym sklepie z pamiątkami, ewentualnie na
pchlim targu z pseudo-starociami. Najwyraźniej komuś brakuje
pomysłu na zagospodarowanie tego miejsca. Trochę szkoda, tym
bardziej, że przyjemność przejścia tędy kosztuje 7 złotych.
Moja jednodniowa obecność w Kłodzku przekonała mnie, że to
zdecydowanie niedocenione miejsce. Jak to możliwe, że o takiej
perełce tak niewiele się mówi? To miasto zdecydowanie zasługuje
na to, by być turystyczną wizytówką i obowiązkowym punktem
podczas wizyty w Górach Stołowych, albo Bystrzyckich.
|