Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



KNOT LEONARDA

Barbara Zawada



 


Znów jesteśmy świadkami sporu natury kulturalno-religijnego. Ledwie przycichła nieco sprawa karykatur Mahometa, a już możemy się zajmować kolejnym obrazoburstwem w postaci filmu "Kod da Vinci".

Nawoływania do bojkotu filmu, troska o bożą trzódkę, która nie potrafi oddzielić filmowej i literackiej fikcji od prawd wiary, oburzenie, zranione uczucia religijne. Wszystko to wpisuje się w ciąg wielu innych bardzo podobnych zdarzeń dotyczących kultury masowej. Wystarczy przypomnieć sobie furię środowisk żydowskich wywołaną informacjami o przygotowywaniu filmu "Pasja" przez Mela Gibsona, czy apele o bojkotowanie "Mission Impossible", z powodu przynależności Toma Cruisa do tak zwanego kościoła scjentologicznego. Z każdego wymienionego przykładu wypływa jedna nauka: nawoływania do niekupowania biletów do kin niczego nie dają. Wymienione dwa przykłady, zwłaszcza "Pasja", są dowodem, że "oburzenie" pewnych grup jest znakomitą reklamą dla filmu.
Obecna sytuacja jest o tyle inna, że dla wielu osób teorie nagłośnione przez Dana Browna są wiarygodne. Zapewne nie wszyscy czytelnicy "kupują" sensacje o rodzie zapoczątkowanym przez Jezusa i Magdalenę, ale wytwarzający się w książce klimat, że Kościół to żądna władzy, posępna organizacja, służąca jedynie kontrolowaniu miliarda ludzi, znajdzie rzeszę bezkrytycznych zwolenników. Dzieje się tak z powodu uprzedzeń, lenistwa, niewiedzy, buntu.
Poziom intelektualny znacznej części odbiorców kultury masowej jest głęboko frustrujący. Gdyby było inaczej, na listach przebojów królowałaby nie twórczość Dody, lecz symfonie Góreckiego (kiedyś zresztą przez chwilę III symfonia pojawiła się na takich listach, choć nie w Polsce). Jednak czy jest to wystarczającym powodem do tego, by zmuszać ludzi do słuchania Góreckiego i ograniczać wolność wypowiedzi artystycznej? Na naszych oczach ścierają się dwa przeciwstawne poglądy w tej sprawie. Niedawno premier polskiego rządu przepraszał za karykatury Mahometa opublikowane w gazecie "Rzeczpospolita". Z tego gestu wypływa nauka, że wszyscy jesteśmy winni pewnym grupom szacunek ze względu na pielęgnowane przez nie przekonania. Czy jednak ma to być jedynie kwestia "wyczucia"? Niewątpliwie przy "Kodzie da Vinci" takiej wrażliwości zabrakło. Czy zatem ktoś kompetentny powinien zwrócić uwagę redaktorom "Rzeczpospolitej", że ranią uczucia religijne islamistów? Jeśli imam miałby sugerować: "to wolno, a tego nie", to również taką możliwość powinni mieć rabini, i oczywiście księża. Parę miesięcy temu ksiądz cenzor powinien więc wskazać jakiemuś tam wydawnictwu, że takiej to a takiej książki nie wolno drukować z szacunku dla katolików. Absurd? Oczywiście, że tak. Skoro zatem "hulaj dusza, piekła nie ma" - wszystko wolno, totalna jazda bez trzymanki... to dlaczego premier przepraszał? Czy teraz przeprosi katolików za "Kod da Vinci"?
Muzłmanom udało się wywalczyć szacunek (strach?). Burdami, groźbami i sankcjami - nie kupują na przykład duńskich towarów. Tu katolicy mają najwyraźniej lekcję do odrobienia. Bojkot filmów tej czy tamtej wytwórni, ignorowanie filmów z tym, bądź innym aktorem. Wszystko to brzmi jak jakieś kuriozum i jest nim w istocie. Nic nie smakuje tak dobrze jak zakazany owoc. Innymi słowy, dobrą metodą zyskania rozgłosu jest sprowokowanie gniewnych reakcji. Określone treści są przyjmowane tym chętniej, im mocniej kogoś wkurzają. Na tym właśnie wypłynął Dan Brown. Jego sukces znajduje wielu naśladowców. Tego typu sensacje jak opisane w "Kodzie" będą się powtarzały. Najlepszą metodą obrony przed nimi jest ich - pardon - olewanie. Dystans i zdrowy rozsądek. I ciągłe przypominanie ciemnocie na każdym kroku, że daje się robić w trąbę.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone