Rozmyślania
o złych bajkach zapączkowały w mojej głowie dwa lata temu,
gdy moja siostra Kasia opowiedziała mi historię o tym, jaką
ekwilibrystykę intelektualną musiała uprawiać, czytając swojemu
Bartusiowi świeżo zakupione bajki.
Błędem Kasi i, jak przypuszczam, wielu innych rodziców jest
to, że ufają zarówno autorowi jak i wydawcy bajek, wierząc
ślepo, że zawartość książeczki z królewną na okładce może
nieść w sobie treści wyłącznie dydaktyczno-społeczne, a ich
rola terapeutyczna jest oczywista i niekwestionowalna. Kasia
w jednej chwili stała się mistrzynią improwizacji, zmieniając
podczas czytania bajek ich treść tak, by Bartuś po ich wysłuchaniu
nie stał się psychopatycznym mordercą, a przynajmniej nie
budził się z krzykiem w środku nocy żądając ochrony.
I tak oto matka, która ośmiu synów miała, wyprowadziwszy ich
na łączkę, siedmiu zabiła, a ósmego zamieniła w ptaka - podstępnie
trafiła do dziesiątek tysięcy dziecinnych pokoików, by wypatroszyć
małe główki z poczucia bezpieczeństwa, serwowanej im codziennie
przez rodziców. Takie scenariusze czytane dziecku do poduszki
stają się konkurencją dla masakry piłą mechaniczną czy nocy
żywych trupów.
W moim domu nigdy nie było bajek. Baśnie historyczne, opowieści
Astrid Lindgren - ale nigdy bajki. Nie znoszę bajek, zarówno
kreskówek, jak i w postaci księżkowej - od zawsze wydawały
mi się infantylne, głupawe, ze zbyt łatwo przewidywalnym zakończeniem.
Podobną niechęć żywiłam do telewizyjnych dobranocek. Piesek
w Kratkę, którego pamiętam jako zmorę wczesnego dzieciństwa
mówił tak nienaturalnym językiem, że nawet mnie, pięciolatkę,
zaczęło to razić. Gąska Balbinka ze zniewieściałym Ptysiem
byli animowani w sposób niechlujny, i zawsze kojarzyli mi
się z czymś brudnym i zaniedbanym. Jacek i Agatka - dzieci
o smutnym dzieciństwie, bez przygód i emocji, nie byli w stanie
pochłonąć mojej uwagi nawet na kilkanaście sekund. Dopiero
Dzieci z Bullerbyn i Ania czy Mania przywróciły mi wiarę w
dzieciństwo. Z takim bagażem doświadczeń literackich mogłam
spokojnie rozpocząć powszechną edukację.
Zastanawia mnie fakt, czemu baśnie zebrane przez braci Grimm
są wydawane i sprzedawane jako literatura dziecięca. Nie były
one, i nie są wcale przeznaczone dla dzieci - były spisywane
jako studium wiedzy o człowieku i dwoistości jego natury,
a Grimmowie zbierali je w celach wyłącznie naukowych. Okrucieństwo
emanujące z ich przekazu jest pozabiblijnym zobrazowaniem
kary, jaka ma spotkać złoczyńców jeszcze za życia. Wyłamywanie,
wyłupywanie, rozdzieranie czy krojenie członków to przecież
kary funkcjonujące od zarania dziejów ludzkości, a często
ku jej uciesze. Czy spektakularne wbijanie Azji na pal, pomysłowi
inkwizytorzy-sadyści, czy nawet całkiem niedawne wydarzenia
w Wietnamie, Bośni czy Iraku są w stanie przekonać kogokolwiek,
że okrucieństwo to wymysł wyłącznie starożytnych Rzymian?
O ile są źródłem wiedzy historyków, nasze dzieci mogą spać
spokojnie. Jednak gdy w sposób podstępny dostaną się do ich
sypialni, mogą wypaczyć wyobrażenia malucha o ludziach i świecie.
A przecież nie takie jest ich przesłanie.
Bajki wymyślane były po to, by moralizować i uświadamiać,
że zło zawsze przegrywa. Część z nich to bajki zwane współcześnie
inicjacyjnymi, tworzone po to, by podkreślić ból i cierpienie,
z jakimi wchodzi się w dorosłość, i szczęście, które zawsze
spotyka niepoddających się złu. To grupa bajek o dzieciach,
skazanych tragicznym zrządzeniem losu na biedę i poniewierkę,
osieroconych, wygnanych, znajdujących się w beznadziejnej
sytuacji życiowej. Wszyscy pamiętamy "Dwie Dorotki",
z których ta dobra została wrzucona przez złą do studni, lub
królewnę Śnieżkę, wypędzoną przez złą macochę z powodu narcyzmu
i nimfomanii tej drugiej.
A bajki o biedzie i wygnanych dzieciach? "Więc powiada
syn do ojca: pójdę, tato, w świat daleki, za dziesiąte morza,
rzeki, może znajdę gdzieś zajęcie, co nam da kawałek chleba..."
Albo ta, do niedawna lektura obowiązkowa na najniższych szczeblach
powszechnej edukacji, czyli sierotka Marysia we własnej osobie:
Na mogile matusinej
Sieroteńka cicho kwili.
Już ją z chaty, z tej rodzonej,
Obcy ludzie wypędzili.
Wypędzili na wschód słonka,
Wypędzili na wschód nieba:
Idźże we świat, ty sieroto,
Za kawałek służyć chleba!
Bartuś, po takiej bajce, przeplatanej informacjami z
telewizyjnych newsów o rosnącym bezrobociu najbardziej boi
się tego, że jego tata zawiąże mu pewnego dnia węzełek na
kiju i odeśle tam, gdzie trafiają wszystkie dzieci z biedych
rodzin - do głębokiego, ciemnego lasu. A tam jego losy zależą
już od humoru złego wilka, który jest dobrze przeszkolony
w obsłudze małoletnich petentów w kniejach. Jeśli na drodze
do zaspokojenia wilczych instynktów nie stanie na jego drodze
jakaś babcia, losy Bartusia będą przesądzone. I jak współczesne
dzieci mają nie mieć nerwicy?
CIĄG DALSZY - W NASTĘPNYM NUMERZE
|