Od
czasu kiedy internet oplótł pajęczyną Ziemię, stacje telewizyjne
całego świata wydają grube pieniądze, żeby ich adresy internetowe
kończyły się literami "tv". Domena ta jest własnością
malutkiego kraiku na Oceanie Spokojnym - i jego ważnym źródłem
dochodu.
Z perspektywy Polaka Tuvalu leży na końcu świata. Pewnie
też mało kto o nim słyszał, a polskich podróżników, którzy tam dotarli
można policzyć na palcach obu rąk. Tuvalu w ogóle jest jednym
z najrzadziej odwiedzanych archipelagów na Pacyfiku. Może
dlatego, że nie oferuje potencjalnym turystom żadnych zachwycających
atrakcji. Z drugiej strony już sam fakt postawienia stopy
na tak odległym lądzie może być emocjonujący.
Nazwa państewka Tuvalu (które wcześniej było brytyjskim protektoratem,
a obecnie niepodległą republiką i członkiem ONZ) oznacza osiem
atoli. Faktycznie jest jeszcze dziewiąta wyspa, ale widocznie
uznano ją za zbyt małą, żeby ją uwieczniać w nazewnictwie.
Ślady brytyjskiego panowania pozostały do dziś - na wyspie
urzęduje gubernator generalny, który jako przedstawiciel brytyjskiej
królowej reprezentuje tu koronę. Oprócz niego funkcjonuje
oczywiście rząd i parlament. Nie są one zbyt liczne, bo ludność
Tuvalu liczy zaledwie 11 tysięcy mieszkańców.
Przy średniej temperaturze 30 stopni (w cieniu) dni spędzone
na archipelagu mogą dać w kość przyjezdnym, którzy nie lubią
upałów. Plusem są ciepłe wody atoli. Można w nich nurkować
i z bliska przyglądać się koralom i ich środowisku. Miejscowa
agencja turystyczna oferuje wynajęcie łodzi z przewodnikiem.
Wycieczka obejmuje kilka atoli, a za dopłatą wypożyczają też
sprzęt do nurkowania.
Jak już wspomniałem, Tuvalu zarabia na sprzedaży domen tv.
Na zlecenie rządu republiki zajmuje się tym pewna firma z
Kalifornii (http://www.tv). Rocznie przekazuje ona rządowi
opłatę dzierżawną w wysokości kilku milionów dolarów. Innym
dochodowym towarem eksportowym są znaczki pocztowe, wysoko
cenione przez filatelistów. Poza tym cennym dobrem Tuvalu
są bogate tereny łowiskowe wokół archipelagu. Dzięki pomocy
Australii parę lat temu wyspiarska republika wzbogaciła się
o kuter patrolowy, który strzeże łowisk.
Laguny Tuvalu sprawiają, że dominującym na wyspach kolorem
jest jasny błękit. Spragnionym zieleni można polecić wycieczkę
na motus, czyli niezamieszkane skrawki lądu. Porasta je gąszcz
pandanusów i palm. Nie radziłbym jednak wspinać się na palmy
po owoce. Lepiej poprosić o to miejscowych. Warto też wybrać
się do rezerwatu (Conservation Area). To wymarzone miejsce
do nurkowania. A pod wodą gama kolorów jest bogatsza niż na
lądzie! Kto się boi pływania w masce, niech spróbuje powalczyć
na łódce z bocznym pływakiem. Też niezła frajda.
Życie Tuvalu skupia się praktycznie na największym atolu,
Funafuti. Tu jest siedziba rządu, lotnisko, kilka hotelików,
bank. Ciekawostką jest, że na jednej z niezamieszkanych wysepek
znajduje się... szkoła morska. Każdego roku opuszcza ją kilkudziesięciu
absolwentów, którzy potem zaciągają się na statki pływające
pod obcą banderą.
Tuvalu to jedno z państw, którym zagraża zagłada. Z opublikowanego
kilka lat temu raportu ONZ wynika, że temperatura na Ziemi
ma wzrosnąć w 2050 roku średnio o 5 stopni. Dzieki globalnemu
ociepleniu do roku 2080 poziom oceanów ma podnieść się ma
o pół metra. W trosce o interes mieszkańców niewielkiego państwa
jego rząd zwrócił się o pomoc do potężniejszych sąsiadów.
Zawarto już porozumienie, w myśl którego mieszkańcy Tuvalu
mieliby zostać ewakuowani do Nowej Zelandii. Najwyższy punkt
na wysepkach tworzących państewko wznosi się bowiem zaledwie
4,5 metra nad poziomem morza. Aby temu zapobiec podjęto akcję
zalesiania (szybko rosnące drzewa i krzewy mają umocnić wybrzeża).
Okazuje się także, że na skutek globalnego ocieplenia klimatu
może ulec zniszczeniu większość raf koralowych na Pacyfiku.
Tuvalu oraz sąsiednie Kiribati mogą stracić 20 procent dochodu
narodowego w 2020 roku w związku ze zniszczeniem rybołówstwa
i turystyki. Tak czy inaczej nad niewielkim państwem wisi
widmo zagłady.
|