Oglądając
film "Zostań" chwilami miałem wrażenie, że jego
reżyser uczył się od samego Davida Lyncha. Wskazywałby na
to surealizm niektórych scen i poplątane losy bohaterów. W
obrazach Lyncha jednak jest to sztuka dla sztuki. Marc Forster
próbuje nam coś powiedzieć. I są to treści ważkie.
Wszystko zaczyna się jak klasyczny film psychologiczny o
psychiatrze i jego pacjencie. Sam Foster, w zastępstwie za
koleżankę, przejmuje opiekę nad dwudziestoletnim młodzieńcem,
Henry'm Lethamem. Ten oznajmia, że za trzy dni, w swoje 21.
urodziny popełni samobójstwo. Prosi o pomoc psychiatrę, ale
czy tylko dlatego, by ten powstrzymał go przed tym ostatecznym
krokiem? Wkrótce wychodzi na jaw, że Henry'ego dręczy poczucie
winy za śmierć rodziców, których - jak twierdzi, sam zabił.
Foster jest szczególnie wyczulony na próby samobójcze - kiedyś
próbowała sobie odebrać życie jego dziewczyna, Lila. Chcąc
pomóc chłopakowi, lekarz próbuje wniknąć w jego życie, dotrzeć
do przyjaciół, rodziny. W pewnym momencie z przerażeniem spostrzega,
że losy i umysły jego i Henry'ego splatają się ze sobą.
I tu film psychologiczny zmienia się w psychodeliczny thriller.
Rzeczywistość wokół Sama zaczyna płatać mu figle. Wariuje
czasoprzestrzeń, rozmawiają z nim nieżyjący ludzie, wszystko
traci sens. W powietrzu wisi pytanie - kto tu ma problemy
z psychiką, pacjent czy lekarz. W pewnym sensie role ich obu
ulegają odwróceniu.
"Zostań" to film z jednej strony subtelny, opowiadający
o problemach ludzi, z którymi niejeden z nas może się identyfikować.
Nie jest łzawy, nie epatuje wymuszoną grą na emocjach. Jest
to jednak film niepokojący, silnie przemawiający do podświadomości.
Oglądamy życie bohaterów w Nowym Jorku, który z wielkiego
miasta zmienia się w wielką niewiadomą, jakiś surrealistyczny
świat. Przygnębienie i udręka młodego człowieka schodzi na
plan dalszy. Zostaje przytłumione przez zagubienie psychiatry,
który desperacko próbuje pomóc pacjentowi i znajdzie się nagle
na granicy jawy i snu, jakby w jakimś labiryncie, z którego
może go wyprowadzić tylko Henry Letham. A i tak zakończenie
filmu wywróci wszystko do góry nogami.
Filozofię filmu można chyba (w dużym uproszczeniu) sprowadzić
do tezy: realny jesteś ty; reszta jest taka, jaką ją stworzysz.
To ty kreujesz swoje życie i swój świat. Kiedy odejdziesz,
zniknie razem z tobą. Pytanie tylko, co z ludźmi, którzy cię
otaczają. Wymyśliłeś ich, czy istnieją naprawdę? A jeśli istnieją,
to kim są? Czy na pewno tym, kogo w nich widzisz? Film Marca
Forstera prowokuje do stawiania sobie takich pytań. Do zastanowienia
się nad tą ulotną kombinacją chwil, uczuć, myśli, lęków, nadziei
i wspomnień - którą nazywamy życiem.
Ewan McGregor jako zagubiony psychiatra, Naomi Watts jako
jego wrażliwa dziewczyna Lili oraz Ryan Gosling jako snujący
się jak cień Henry Letham - wszyscy aktorzy dobrani przez
Forstera doskonale odnaleźli się w swoich postaciach. Zapada
w pamięć drugoplanowa rola Boba Hoskinsa jako niewidomego
psychiatry. Urzekła mnie również wizualna strona filmu. Choć
"urzekła" - to raczej nieodpowiednie słowo. Co chwilę
po plechach przebiegały mi dreszcze. Niesamowite są kadry
- klaustrofobiczne i surrealistyczne; bohaterowie filmowani
pod różnymi kątami i z zaskakujących stron. Montaż zaś zasługuje
na Oscara!
"Zostań" jest jednym z tych filmów, które pozostawiają
po obejrzeniu uczucie smutku. Dramat i cierpienie człowieka
nie mieszczą sie przecież w kategoriach doznań szczęśliwych.
Warto go jednak obejrzeć. Między innymi po to, by uświadomić
sobie, że każdy ma takie zakamarki duszy, które ujawniają
się w najtrudniejszych chwilach naszego życia.
|