Parę
miesięcy temu pisałem o moim urlopie na
Dalekim Wschodzie. Wspomniałem w tekście, że od upałów
wolę mrozy. Dlatego kolejną wycieczkę odbyliśmy z żoną w rejony
zdecydowanie zimniejsze.
Tym razem za cel obraliśmy sobie jedną z najdalej wysuniętych
na zachód dawnych kolonii Wikingów - Islandię. Po pięciu godzinach
lotu samolotem linii Icelandic Airlines wylądowaliśmy na lotnisku
w Klefleviku (ach, te islandzkie nazwy!).
Pierwszy kontakt z krajobrazem Islandii może być lekkim wstrząsem
dla kogoś kto, tak jak my, przywykł do widoku łagodnych,
lesisto-trawiastych nizin. Powitały nas surowe, czarne skały
- pozostałości lawy - pokryte tu i ówdzie zielonymi porostami,
a w oddali wulkaniczne góry z kraterami i gejzerami.
Islandczycy mają to szczęście, że ich kraj jest bogaty w niezmierzone
zasoby energii geotermalnej. I korzystają z niej. W wielu
miejscach widzieliśmy wielkie czerwone rury, którymi - pompowana
z głębokości dwóch kilometórw pod ziemią - płynęła gorąca
woda prosto do domów i mieszkań. Te same źródła dostarczają
mieszkańcom i przemysłowi energii elektrycznej. Islandia ma
także podziemne zasoby zimnej wody - krystalicznie czystej,
niewymagającej żadnego uzdatniania.
Kraj zimnych i gorących wód
Z naszego hotelu w stolicy, Reykjaviku, wypuszczaliśmy się
autobusem na wycieczki, by przyjrzeć się islandzkim cudom
przyrody. Najpierw wybraliśmy się nad Gullfoss, Złoty Wodospad,
chyba najbardziej znany wodospad w Islandii. W słoneczny dzień
kłęby mgiełki unoszącej się wokół kaskady rozbłyskają dziesiątkami
mniejszych i większych tęcz. Wieczorem zaś zachodzące słońce
barwi wodospad na złoto. Ta gra kolorów tworzy wspaniały spektakl
światła. Kilkadziesiąt lat temu rząd chciał zbudować tu zaporę
i potężną elektrownię wodną. Sigridur Tomasdottir, córka jednego
z okolicznych farmerów podjęła protest przeciwko tej decyzji.
Najpierw odbyła pieszą pielgrzymkę do stolicy, a potem oświadczyła,
że jeśli władze przystapią do budowy, rzuci się ze skały prosto
w wodospad. Kobietę poparły tysiące ludzi, a pod ich naciskiem
w 1979 roku decyzja została odwołana. W zamian tereny wokół
Gullfoss zostały objęte ochroną jako park narodowy.
Nie mogliśmy sobie też odmówić wizyty u "ojca wszystkich
gejzerów". Od nazwy Geysir wzięła się nazwa określająca
gorące źródło wyrzucające gwałtownie słup wody i pary wodnej.
Kiedyś Geysir był największy na Islandii, wyrzucał wodę na
nieprawdopodobną wysokość 70 metrów! Dziś jest praktycznie
martwy. Doprowadziło to tego intensywne wypompowywanie wody
na potrzeby przemysłu i gospodarstw domowych. Pozostało tylko
niewielkie gorące jezioro o średnicy około 20 metrów, z którego
bardzo rzadko wystrzela słup wody.
Za to sąsiad Geysira, Strokkur daje o sobie znać co kilka
minut. Najpierw zaczyna falować tafla jeziora, potem tworzy
się na niej wielka bańka, która chwilę potem tryska w górę
na wysokość 20 metrów. Fascynujące widowisko! W ogóle cała
okolica w pobliżu rzeki Hvita obfituje w geotermiczne obiekty
- parujące jeziora i gorące błota.
Nie wypadało nie zanurzyć się w gorących wodach tzw. Błękitnej
Laguny. To najpopularniejsze kąpielisko w Islandii. Powstało
obok wielkiej elektrowni geotermicznej Svartsengi, której
wody odpływowe utworzyły jezioro. Tutejsze gorące źródła osiągają
temperaturę 2400 stopni! Wodę wykorzystuje się do ogrzewania
osiedli i lotniska na półwyspie Reykjanes, a parę wpuszcza
się w turbiny elektrowni.
W latach 80-tych XX wieku przeprowadzono badania, które wykazały,
że woda z głębokich gorących źródeł ma właściwości lecznicze.
Okazało się, że leczy choroby skóry. Błękitna Laguna stała
się bardzo popularna, wkrótce wybudowano tu hotele, restauracje
i kawiarnie - krótko mówiąc kompletne uzdrowisko.
Woda w Błękitnej Lagunie ma ciekawy kolor - mleczno-niebieski.
Dziwne wrażenie robi widok kąpiących się ludzi na tle budowli
elektrowni. Wokół bez przerwy unosi się para wodna - trochę
się obawiałem o mój aparat fotograficzny, ale nic mu się nie
stało.
Granica kontynentów
Ale najbardziej ekscytująca była wyprawa do ,
jednego z kilku miejsc gdzie Grzbiet Środkowoatlantycki wychodzi
ponad poziom morza. Ten podwodny masyw górski rozciąga się
wzdłuż granicy styku płyt tektonicznych. Płyty europejska
i północnoamerykańska ciągle odsuwają się od siebie (średnio
2 cm na rok), a szczeliny wypełnia magma. Dlatego obszar Islandii
powiększa się nieznacznie z każdą erupcją wulkaniczną. Tak
naprawdę, z geologicznego punktu widzenia, przez ten kraj
przechodzi granica między Europą i Ameryką. Zabawne - z jednego
kontynentu na drugi można przeskoczyć w pół minuty!
jest miejscem ciekawym także z innego względu. To tutaj ponad
tysiąc lat temu zaczęło rodzić się społeczeństwo islandzkie.
W 930 roku odbyło się tu pierwsze zgromadzenie ogólnonarodowe.
Na pamiątkę tamtych czasów 17 czerwca 1944 roku właśnie w
tym miejscu uroczyście proklamowano niezależną Republikę Islandii.
Każdego roku odbywa się tu tłumne zgromadzenie Islandczyków.
Marzyliśmy jeszcze o wycieczce na lodowiec Vatnajökull, największy
w Europie (jego powierzchnia odpowiada powierzchni wszystkich
lodowców centralnej Europy razem wziętych), ale już nie starczyło
nam czasu. Zresztą to byłaby już poważniejsza eskapada. Nie
udało nam się też dotrzeć w okolice wulkanu Hekla, o którym
czytałem książki jeszcze w dzieciństwie. Ale i tak wspomnień
zostało nam tyle, że wystarczy na długie lata
(no i będzie o czym opowiadać wnukom). A jak się kiedyś zbiorę, to napiszę
także o naszej wyprawie na Grenlandię.
|