Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PODRÓŻ DO (GORĄCYCH) ŹRÓDEŁ

Dawid Gruszka




Parę miesięcy temu pisałem o moim urlopie na Dalekim Wschodzie. Wspomniałem w tekście, że od upałów wolę mrozy. Dlatego kolejną wycieczkę odbyliśmy z żoną w rejony zdecydowanie zimniejsze.

Tym razem za cel obraliśmy sobie jedną z najdalej wysuniętych na zachód dawnych kolonii Wikingów - Islandię. Po pięciu godzinach lotu samolotem linii Icelandic Airlines wylądowaliśmy na lotnisku w Klefleviku (ach, te islandzkie nazwy!).
Pierwszy kontakt z krajobrazem Islandii może być lekkim wstrząsem dla kogoś kto, tak jak my, przywykł do widoku łagodnych, lesisto-trawiastych nizin. Powitały nas surowe, czarne skały - pozostałości lawy - pokryte tu i ówdzie zielonymi porostami, a w oddali wulkaniczne góry z kraterami i gejzerami.
Islandczycy mają to szczęście, że ich kraj jest bogaty w niezmierzone zasoby energii geotermalnej. I korzystają z niej. W wielu miejscach widzieliśmy wielkie czerwone rury, którymi - pompowana z głębokości dwóch kilometórw pod ziemią - płynęła gorąca woda prosto do domów i mieszkań. Te same źródła dostarczają mieszkańcom i przemysłowi energii elektrycznej. Islandia ma także podziemne zasoby zimnej wody - krystalicznie czystej, niewymagającej żadnego uzdatniania.

Kraj zimnych i gorących wód

Z naszego hotelu w stolicy, Reykjaviku, wypuszczaliśmy się autobusem na wycieczki, by przyjrzeć się islandzkim cudom przyrody. Najpierw wybraliśmy się nad Gullfoss, Złoty Wodospad, chyba najbardziej znany wodospad w Islandii. W słoneczny dzień kłęby mgiełki unoszącej się wokół kaskady rozbłyskają dziesiątkami mniejszych i większych tęcz. Wieczorem zaś zachodzące słońce barwi wodospad na złoto. Ta gra kolorów tworzy wspaniały spektakl światła. Kilkadziesiąt lat temu rząd chciał zbudować tu zaporę i potężną elektrownię wodną. Sigridur Tomasdottir, córka jednego z okolicznych farmerów podjęła protest przeciwko tej decyzji. Najpierw odbyła pieszą pielgrzymkę do stolicy, a potem oświadczyła, że jeśli władze przystapią do budowy, rzuci się ze skały prosto w wodospad. Kobietę poparły tysiące ludzi, a pod ich naciskiem w 1979 roku decyzja została odwołana. W zamian tereny wokół Gullfoss zostały objęte ochroną jako park narodowy.
Nie mogliśmy sobie też odmówić wizyty u "ojca wszystkich gejzerów". Od nazwy Geysir wzięła się nazwa określająca gorące źródło wyrzucające gwałtownie słup wody i pary wodnej. Kiedyś Geysir był największy na Islandii, wyrzucał wodę na nieprawdopodobną wysokość 70 metrów! Dziś jest praktycznie martwy. Doprowadziło to tego intensywne wypompowywanie wody na potrzeby przemysłu i gospodarstw domowych. Pozostało tylko niewielkie gorące jezioro o średnicy około 20 metrów, z którego bardzo rzadko wystrzela słup wody.
Za to sąsiad Geysira, Strokkur daje o sobie znać co kilka minut. Najpierw zaczyna falować tafla jeziora, potem tworzy się na niej wielka bańka, która chwilę potem tryska w górę na wysokość 20 metrów. Fascynujące widowisko! W ogóle cała okolica w pobliżu rzeki Hvita obfituje w geotermiczne obiekty - parujące jeziora i gorące błota.
Nie wypadało nie zanurzyć się w gorących wodach tzw. Błękitnej Laguny. To najpopularniejsze kąpielisko w Islandii. Powstało obok wielkiej elektrowni geotermicznej Svartsengi, której wody odpływowe utworzyły jezioro. Tutejsze gorące źródła osiągają temperaturę 2400 stopni! Wodę wykorzystuje się do ogrzewania osiedli i lotniska na półwyspie Reykjanes, a parę wpuszcza się w turbiny elektrowni.
W latach 80-tych XX wieku przeprowadzono badania, które wykazały, że woda z głębokich gorących źródeł ma właściwości lecznicze. Okazało się, że leczy choroby skóry. Błękitna Laguna stała się bardzo popularna, wkrótce wybudowano tu hotele, restauracje i kawiarnie - krótko mówiąc kompletne uzdrowisko.
Woda w Błękitnej Lagunie ma ciekawy kolor - mleczno-niebieski. Dziwne wrażenie robi widok kąpiących się ludzi na tle budowli elektrowni. Wokół bez przerwy unosi się para wodna - trochę się obawiałem o mój aparat fotograficzny, ale nic mu się nie stało.

Granica kontynentów

Ale najbardziej ekscytująca była wyprawa do , jednego z kilku miejsc gdzie Grzbiet Środkowoatlantycki wychodzi ponad poziom morza. Ten podwodny masyw górski rozciąga się wzdłuż granicy styku płyt tektonicznych. Płyty europejska i północnoamerykańska ciągle odsuwają się od siebie (średnio 2 cm na rok), a szczeliny wypełnia magma. Dlatego obszar Islandii powiększa się nieznacznie z każdą erupcją wulkaniczną. Tak naprawdę, z geologicznego punktu widzenia, przez ten kraj przechodzi granica między Europą i Ameryką. Zabawne - z jednego kontynentu na drugi można przeskoczyć w pół minuty!
jest miejscem ciekawym także z innego względu. To tutaj ponad tysiąc lat temu zaczęło rodzić się społeczeństwo islandzkie. W 930 roku odbyło się tu pierwsze zgromadzenie ogólnonarodowe. Na pamiątkę tamtych czasów 17 czerwca 1944 roku właśnie w tym miejscu uroczyście proklamowano niezależną Republikę Islandii. Każdego roku odbywa się tu tłumne zgromadzenie Islandczyków.
Marzyliśmy jeszcze o wycieczce na lodowiec Vatnajökull, największy w Europie (jego powierzchnia odpowiada powierzchni wszystkich lodowców centralnej Europy razem wziętych), ale już nie starczyło nam czasu. Zresztą to byłaby już poważniejsza eskapada. Nie udało nam się też dotrzeć w okolice wulkanu Hekla, o którym czytałem książki jeszcze w dzieciństwie. Ale i tak wspomnień zostało nam tyle, że wystarczy na długie lata (no i będzie o czym opowiadać wnukom). A jak się kiedyś zbiorę, to napiszę także o naszej wyprawie na Grenlandię.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone