Jeszcze
przed końcem Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Turynie zdecydowałem
się na ich podsumowanie w odniesieniu do polskiej reprezentacji
narodowej. Trzeba przyznać, a rzuca się to w oczy, że faktycznie
nasi reprezentanci byli dobrze przygotowani na... porażkę.
Trzymaliśmy mocno kciuki za naszych wspaniałych kadrowiczów,
którzy ocierali się o pierwszą dziesiątkę w kilku konkurencjach.
W innych stanowili jedynie tło. Ba, ale za to jakie tło! Bo
to też istotne dla wartości obrazu. Bez tła niestety się nie
da.
Póki co trzymam kciuki - jak większość sprawozdawców tej wielkiej
zimowej imprezy, których jest tam na miejscu znacznie więcej
niż samych sportowców. No, może nieco przesadziłem, troszkę
więcej jest naszych kibiców, którzy sami się przygotowywali
- i uczynili to doskonale. Ze swoich oszczędności, bez wielkiego
zaplecza: trenerów, fizykoterapeutów, lekarzy odnowy biologicznej,
menadżerów, kierowników, różnej maści specjalistów od PR,
czy też prezesów. Kurczę, jak tak można? Flagi, transparenty,
chóralne śpiewy, przepiękne ubrania, które nas wyróżniają
z wielotysięcznych kolorowych tłumów innych kibiców. Tak,
to (jedynie) zasługuje na uznanie. Jeszcze Polska nie zginęła...
Ale wróćmy do sprawozdawców-korespondentów, tam we Włoszech
i tych tutaj w kraju. Oni wierzą w zapewnienia poszczególnych
kierowników naszej kadry, wierzą też w same zapewnienia zawodników,
bo jak nie wierzyć Pawłowi Zygmuntowi - to przecież prawdomówny,
poważny, najlepszy polski łyżwiarz szybki - szkoda tylko,
że nie na medal. Sprawozdawcy wierzą też w wielkie newsy prasy,
która zapewniała: Małysz jedzie do Turynu po olimpijski medal...
Chyba nie ma nikogo, kto by źle życzył naszym olimpijczykom.
Wszyscy trzymamy za nich kciuki, najbardziej - wspomniani
wyżej sprawozdawcy i komentatorzy. Paweł Zygmunt nie zdobył
medalu "bo lód był za tępy" - jak stwierdził komentator
studia olimpijskiego.
Nasza para sportowa w jeździe na lodzie miała pokonać magiczną
liczbę 60 punktów; było dużo mniej, ale za to byliśmy świadkami
jak dobrze życzyli naszym polscy komentatorzy, życząc pozostałym
jeszcze gorszego wyniku. To się nazywa patriotyzm, czy jakoś
tak...
Już dziś można śmiało stwierdzić, że nasza reprezentacja wspaniale
wypadnie w dniu zamknięcia igrzysk, tak jak wspaniale wypadła
podczas ich otwarcia. A potem znowu - zresztą jak zwykle,
pozostanie wiele do zrobienia. Wszystko zacznie się od nowa
- po staremu. Zacznie się od wielkich zjazdów na szczycie
związku, gdzie najważniejszym, dla ogromnej rzeszy działaczy,
będzie tylko jedno - zachowanie dotychczasowych funkcji, stanowisk
i apanaży.
Dziś, jeszcze dziś, nasi komentatorzy leją miód na nasze serca,
ale z upływem każdej chwili - następnej medalowej potyczki
- zaczną do miodu dodawać po łyżeczce dziegciu, by na koniec
wygłosić tę samą co zawsze formułkę, coś w stylu: - Od lat
w polskich sportach zimowych jest źle. Brak pieniędzy, zaplecza...
itp.
Ale jeszcze mamy kilka szans, zostało trochę czasu na całkowite
rozwianie nadziei na medalowy sukces kogokolwiek z naszej
reprezentacji. Realnie patrząc na dotychczasowe wyniki, musielibyśmy
oczekiwać cudu. Choć bardziej prawdopodobna jest prawdziwa
katastrofa.
Ze sportowym zacięciem telewizyjnego kibica trzymam (mocno)
kciuki wierząc, że przyjdzie "ktoś" i zrobi porządki na samej
górze, odchudzi znacząco armię balujących na zjazdach związków
darmozjadów. A sportowcy, podobnie jak nasi kibice, zaczną
w spokoju i zapałem szlifować swoją formę.
|