Od
roku mieszkam po drugiej stronie Atlantyku. Mam okazję nie
tylko podglądać życie codzienne tubylców, ale i czynnie w
nim uczestniczyć. Do pewnych granic, oczywiście.
Rok temu pisaliśmy w Sprawie o halloween oraz o inwazji amerykańskich
(czy szerzej - anglosaskich) zwyczajów, tradycji i świąt.
To było spojrzenie z perspektywy mieszkańca Polski wystawionego
na próbę i epatowanego elementami kultury amerykańskiej w
prasie, kinie, telewizji. Osobiście zmieniłem punkt siedzenia,
ale nadal podzielam tamten punkt widzenia. Święto halloween
jest mi obce.
Jak część Czytelników sprawy już wie, mieszkam teraz w Kanadzie.
Nie stawiam się na pozycji społecznego outsidera, ale przesadą
byłoby twierdzić, że się zasymilowałem. Taki proces trwa latami,
a zresztą nie widzę powodu, by zostać Kanadyjczykiem sensu
stricto. Tym bardziej, że niemal na każdym kroku odkrywam
jaka przepaść dzieli tutejsze społeczeństwo od ogólnie pojętego
społeczeństwa Europy. I myliłby się ten, kto uważałby, że
Kanadyjczycy są po lepszej stronie tej przepaści. Ale to temat
na zupełnie inny artykuł.
Wrócę więc do święta halloween. Święta? Powiedzmy raczej -
dnia zabawy. Ostatniego dnia października wariują bowiem nie
tylko dzieci. Także dorośli wdziewają dziwne przebrania i
biegną na imprezy do pubów i klubów. Im dziwniejszy strój,
tym lepiej. W sklepach zaś od miesiąca trwała orgia zakupów.
Stroje, maski, akcesoria, zabawki, figurki - wszystko, co
może się przydać podczas rytualnego obchodu domów i mieszkań.
Na szczęście w moim bloku administracja zabroniła tego swoistego
żebractwa i wywiesiła kartki z apelem, by chętni do obdarowywania
dzieci cukierkami, zostawiali je w biurze na parterze. Jakoś nie miałem ochoty tłumaczyć bandzie
gówniarzy, że nie obchodzę ich "święta", a poza
tym 31 października to urodziny mojego zmarłego brata...
W zeszłym roku szaleństwo halloweeneowe przekroczyło niespodziewanie
kolejną granicę i wkroczyło w świat... komputerów. Uczestnicy
niektórych zabaw zaczęli lansować nowe przebrania. Przebierali
się mianowicie za laptopy, palmtopy i odtwarzacze mp3. Nie
jestem pewien, czy ktokolwiek przestraszy się takiego wielkiego
mp3-playera, ale radocha z pewnością była wielka.
Pracownicy amerykańskiego Uniwersytetu Arkansas w Fayetteville
poszli jeszcze dalej. Zamiast przebrać się za komputer, przebrali...
sam komputer. Wpadli mianowicie na pomysł, jak połączyć przyjemne
z pożytecznym i umieścili podzespoły komputerowe w dyni, tworząc
w ten sposób ciekawie wyglądającego, a przy tym działającego
peceta.
Jak doniósł internetowy magazyn Engadget do skonstruowania
tego urządzenia wykorzystano Cucurbita pepo, czyli dynię zwyczajną.
Wewnątrz obudowy standardu PTX 1.0 (Pumpkin TX) umieszczono
płytę główną notebooka Dell Latitude D410, 1,6-gigahercowy
procesor Pentium M, 60-gigabajtowy dysk twardy, 512 MB pamięci
DDR2 oraz napęd DVD-R/RW. Całkiem niezły zestaw, prawda? Wzornictwo
też oryginalne. Dodajmy, że by efekt był kompletny, w oczach
dyni umieszczono wentylatory odpowiedzialne za odprowadzanie
ciepła z urządzenia. Zabrakło mi tylko jednej informacji -
co zrobić, kiedy dynia zacznie gnić.
|