Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



BŁĘDY I WYPACZENIA

Lucjan Bilski



 


To już powoli zaczyna być nudne. Wygląda na to, że mimowolnie przyjąłem na siebie rolę etatowego wybrzydzacza. Przynajmniej jeśli chodzi o horrory. Bo ostatnio jedyne co może w nich przestraszyć, to głupota scenarzystów.

Czy ktokolwiek jeszcze boi się oglądając film o wilkołakach? Czy człowiek zmieniający się w owłosioną bestię wzbudzi coś więcej niż parsknięcie śmiechem? Odpowiadam: tak! Pod warunkiem, że widz zostanie zaskoczony, że da mu się coś więcej niż naiwną historyjkę o przewidywalnym zakończeniu.
Jak skończy się "Przeklęta" wiedziałem już po kwadransie oglądania. A przecież nie jestem jasnowidzem. Kevin Williamson napisał taki scenariusz, że nawet jeśli chciał trzymać mnie w napięciu i niepewności, to na dzień dobry odkrył wszystkie karty. Zamiast podsuwać widzowi dyskretne podpowiedzi, zasygnalizować coś niby od niechcenia, pokazać przez chwilę jakiś przedmiot, miejsce, symbol - głupio zdradził rozwiązanie tajemnicy. Skoro nie dostrzegł tego ani reżyser ani producenci, to znaczy, że są albo głąbami albo kompletnymi patałachami.
Bohaterami "Przeklętej" jest rodzeństwo, mimowolni świadkowie ataku jakiejś kosmatej bestii na młodą dziewczynę. Podczas próby uratowania dziewczyny, oboje zostają poranieni przez stwora. Z czasem odkrywają u siebie zdumiewające cechy - wyostrzają im się zmysły, zwiększa sprawność fizyczna, a na dłoniach pojawiają się tajemnicze znamiona. Krok po kroku dochodzą do strasznej prawdy - oboje zaczynają zmieniać się w wilkołaki. Ocalić ich może tylko śmierć tego, kto "zaraził" ich tą przypadłością.
Wszystko to wydawało mi się dziwnie znajome. Przez pół filmu dręczyło mnie podejrzenie, że ja to już gdzieś widziałem. No i wreszcie mnie olśniło. Zasadniczy pomysł, na którym opiera się fabuła "Przeklętej" jest żywcem skopiowany z "Wilka" Mike'a Nicholsa! Człowiek ukąszony przez zwierzę (w domyśle - bestię) powoli sam zmienia się w zwierzę. Ech, srodze się zawiodłem. Czego jak czego, ale plagiatów to ja nie lubię.
Reżyser "Przeklętej", Wes Craven to w horrorowym światku niemal instytucja. I zarazem gwarancja - jeśli nie przerażenia, to przynajmniej dobrej zabawy. Jego słynny cykl "Koszmar z ulicy Wiązów" ma status filmów kultowych. Wykreowana przez Cravena postać Freddiego Crugera stała się jedną z ikon popkultury. Kolejny cykl filmowy "Krzyk" tylko dodał reżyserowi splendoru. Dlaczego więc teraz Wes Craven popełnił taką bździnę? Nie jest to oczywiście artystyczne samobójstwo, ale z całą pewnością krok w niewiadomym kierunku. Doświadczony reżyser horrorów, stary wyga - chciałoby się powiedzieć, takich błędów nie powinien popełniać.
Na ironię losu zakrawa udział w "Przeklętej" Cristiny Ricci. Wbrew temu co sugerują niektórzy krytycy (specyficzna, niepokojąca uroda kobiety z twarzą dziecka rzekomo skazuje ją na zaszufladkowanie i przypisuje do filmów grozy), aktorka ta doskonale radzi sobie z rolami pozagatunkowymi (vide "Monster" albo "Życie i cała reszta"). Traf chciał jednak, że w zeszłym roku oglądaliśmy Ricci w nieudanym "Zgromadzeniu", a kilka lat wcześniej w budzącym wątpliwości "Człowieku bez głowy". Wygląda na to, że jedynym udanym horrorem, w którym dotąd zagrała, była "Rodzina Addamsów".

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone