To
już powoli zaczyna być nudne. Wygląda na to, że mimowolnie
przyjąłem na siebie rolę etatowego wybrzydzacza. Przynajmniej
jeśli chodzi o horrory. Bo ostatnio jedyne co może w nich
przestraszyć, to głupota scenarzystów.
Czy ktokolwiek jeszcze boi się oglądając film o wilkołakach?
Czy człowiek zmieniający się w owłosioną bestię wzbudzi coś
więcej niż parsknięcie śmiechem? Odpowiadam: tak! Pod warunkiem,
że widz zostanie zaskoczony, że da mu się coś więcej niż naiwną
historyjkę o przewidywalnym zakończeniu.
Jak skończy się "Przeklęta" wiedziałem już po kwadransie
oglądania. A przecież nie jestem jasnowidzem. Kevin Williamson
napisał taki scenariusz, że nawet jeśli chciał trzymać mnie
w napięciu i niepewności, to na dzień dobry odkrył wszystkie
karty. Zamiast podsuwać widzowi dyskretne podpowiedzi, zasygnalizować
coś niby od niechcenia, pokazać przez chwilę jakiś przedmiot,
miejsce, symbol - głupio zdradził rozwiązanie tajemnicy. Skoro
nie dostrzegł tego ani reżyser ani producenci, to znaczy,
że są albo głąbami albo kompletnymi patałachami.
Bohaterami "Przeklętej" jest rodzeństwo, mimowolni
świadkowie ataku jakiejś kosmatej bestii na młodą dziewczynę.
Podczas próby uratowania dziewczyny, oboje zostają poranieni
przez stwora. Z czasem odkrywają u siebie zdumiewające cechy
- wyostrzają im się zmysły, zwiększa sprawność fizyczna, a
na dłoniach pojawiają się tajemnicze znamiona. Krok po kroku
dochodzą do strasznej prawdy - oboje zaczynają zmieniać się
w wilkołaki. Ocalić ich może tylko śmierć tego, kto "zaraził"
ich tą przypadłością.
Wszystko to wydawało mi się dziwnie znajome. Przez pół filmu
dręczyło mnie podejrzenie, że ja to już gdzieś widziałem.
No i wreszcie mnie olśniło. Zasadniczy pomysł, na którym opiera
się fabuła "Przeklętej" jest żywcem skopiowany z
"Wilka" Mike'a Nicholsa! Człowiek ukąszony przez
zwierzę (w domyśle - bestię) powoli sam zmienia się w zwierzę.
Ech, srodze się zawiodłem. Czego jak czego, ale plagiatów to
ja nie lubię.
Reżyser "Przeklętej", Wes Craven to w horrorowym
światku niemal instytucja. I zarazem gwarancja - jeśli nie
przerażenia, to przynajmniej dobrej zabawy. Jego słynny cykl
"Koszmar z ulicy Wiązów" ma status filmów kultowych.
Wykreowana przez Cravena postać Freddiego Crugera stała się
jedną z ikon popkultury. Kolejny cykl filmowy "Krzyk"
tylko dodał reżyserowi splendoru. Dlaczego więc teraz Wes
Craven popełnił taką bździnę? Nie jest to oczywiście artystyczne
samobójstwo, ale z całą pewnością krok w niewiadomym kierunku.
Doświadczony reżyser horrorów, stary wyga - chciałoby się
powiedzieć, takich błędów nie powinien popełniać.
Na ironię losu zakrawa udział w "Przeklętej" Cristiny
Ricci. Wbrew temu co sugerują niektórzy krytycy (specyficzna,
niepokojąca uroda kobiety z twarzą dziecka rzekomo skazuje
ją na zaszufladkowanie i przypisuje do filmów grozy), aktorka
ta doskonale radzi sobie z rolami pozagatunkowymi (vide "Monster"
albo "Życie i cała reszta"). Traf chciał jednak,
że w zeszłym roku oglądaliśmy Ricci w nieudanym "Zgromadzeniu",
a kilka lat wcześniej w budzącym wątpliwości "Człowieku
bez głowy". Wygląda na to, że jedynym udanym horrorem,
w którym dotąd zagrała, była "Rodzina Addamsów".
|