Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PODRÓŻ NA GRZBIECIE WIELORYBA

Olaf Ważyński



 


Tradycja to rzecz święta. Bez niej ginie kultura. Podpiszą się pod tym narody z każdego zakątka kuli ziemskiej. Może jednak przyjść taki czas, kiedy tradycję trzeba trochę zmodyfikować.

Ileż to już młodych głów wypełnionych śmiałymi wizjami rozbiło się o twardy mur niewzruszonej wierności odwiecznym obyczajom. Tego muru zazwyczaj pilnują dumni starcy, którzy również mają swoją wizję. Ich wizja opiera się jednak na zgoła innym fundamencie: nie można zmieniać tradycji, bo tylko dzięki niej istnieje naród. Jeśli jej zabraknie, kultura narodu przestanie istnieć, wtopi się w napierającą kulturę bardziej ekspansywnych ludów. Nie można odmówić im racji. Ale trzeba też pamiętać, że każda tradycja również miała kiedyś swój początek, a wiele z nich narodziło się dzięki śmiałym, i na ogół wówczas niepopularnym, czynom przodków.
W filmie Niki Caro "Jeździec wielorybów" okoniem wobec tradycji stanie mała maoryska dziewczynka. W jej bracie bliźniaku starszyzna dopatrywała się następcy legendarnego przywódcy ich ludu, Paikei. Niestety, chłopiec umarł podczas porodu, zabierając ze sobą na tamten świat również matkę. Splot okoliczności sprawił więc, że to ona spełnia warunki, by stać się przywódcą małej maoryskiej społeczności. Poza jednym - nie jest mężczyzną. Ale Pai postanawia udowodnić współplemieńcom, że płeć nie jest przeszkodą.
Dystrybutor zakwalifikował "Jeźdźca wielorybów" jako dramat familijny. Ten niefortunny przymiotnik może odstraszyć widzów, którym kojarzy się on z Disneylandem. Nic bardziej mylnego. "Jeździec wielorybów" nie ma w sobie nic z ckliwych, słodko-gorzkich amerykańskich opowiastek. Nie ma tu huśtawki nastrojów, emocje zaś są krystalicznie czyste. Ten film jest jak podróż w nieznane na grzbiecie wieloryba. Jak słona bryza znad oceanu. Tym bardziej, że pokazuje kraj tak daleki (akcja toczy się na wybrzeżu Nowej Zelandii) i kulturę Maorysów, niegdyś tak egzotyczną, dziś zintegrowaną z elementami świata Zachodu. To bodaj jedyny przypadek w historii ludzkości, kiedy ludność rdzenna zdołała narzucić własną kulturę kolonizatorom.
Film Niki Caro jest adaptacją popularnej w Nowej Zelandii książki maoryskiego pisarza Witi Ihimaera; został nakręcony w 2002 roku. Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn Solopan, polski dystrybutor filmu, przetrzymał go na półce ponad dwa lata. W tym czasie "Jeździec wielorybów" zdążył podbić Nową Zelandię i Australię oraz zebrać masę nagród na wielu festiwalach, stając się prawdziwą sensacją. Teraz wreszcie trafia na ekrany polskich kin. To opóźnienie mogę sobie wytłumaczyć tylko w jeden sposób, trawestując słowa reżyserki: film czekał, aż Polska będzie gotowa na jego nadejście.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone