Coś
drgnęło. Coś się zmienia. Właściciel domu zastrzelił włamywacza
i nie poszedł za to za kratki. Jeszcze kilka lat temu byłby
bez szans.
Dyskusja o powszechnym prawie do posiadania broni toczy się
od dawna, przybierając na sile zwłaszcza wtedy, gdy opinię
publiczną poruszy jakieś szczególnie drastyczne morderstwo.
Spektakularnych demonstracji pod Sejmem w tej sprawie na razie
nie było, ale temat jest gorący. Przepisy jednak nie zostały
jakoś wyraźnie znowelizowane. Nadal trudno jest zdobyć prawo
do noszenia giwery, trochę łatwiej (ale tylko trochę) do trzymania
jej w domu. Kręgi osób uprawnionych są ciągle ściśle określone
i raczej nie rozszerzane.
Przypadek Piotra J., czterdziestoparoletniego mieszkańca Skórzewa
dowodzi, że broń palna trzymana w domu nie musi być środkiem
prowadzącym do nadużyć. Zdarzenie to stało się także przyczynkiem
do bardziej trzeźwego spojrzenia na kwestię obrony prywatnej
własności. Jestem pełen uznania dla poznańskich prokuratorów,
którzy uznali, że nie ma podstaw, by stawiać jakiekolwiek
zarzuty posiadaczowi broni, który zrobił z niej użytek. Dodajmy
- jak najbardziej właściwy użytek.
Mimo szacunku dla życia, jako wartości - niekoniecznie nadrzędnej,
choć w mojej prywatnej hierarchii stojącej wysoko, staję murem
za owym właścicielem domu. Sam prawdopodobnie zrobiłbym tak
samo. W sytuacji potencjalnego zagrożenia życia nie ma się
co zastanawiać. Albo ja ich, albo oni mnie. Ktoś pewnie powie,
że zastrzelony 18-latek nie miał morderczych zamiarów. A skąd
to wiadomo? Był pod wpływem alkoholu, a substancje odurzające
zmieniają zdolność do pojmowania własnych czynów. Mógł zabić,
nawet tego nie planując. Poza tym człowiek wchodzący w nocy
do mojego domu przez okno jest dla mnie potencjalnym mordercą,
i już. Ja nie muszę się zastanawiać, czy nieproszony gość
chce mnie zabić, okaleczyć, okraść, czy tylko wymalować sprayem
ścianę. Bronię siebie i swojej własności - i jeśli mam broń,
to z niej strzelam. My home is my castle.
Decyzja prokuratury jest dla mnie sygnałem, że nareszcie zaczynamy
przyjmować rozsądne wzorce z amerykańskiego systemu moralno-prawnego.
Wreszcie interesują nas nie tylko głupawe pseudo święta w
rodzaju Halloween, ale także trzeźwa ocena prawa do obrony
koniecznej.
Próg mojego domu jest granicą, której nikomu nie wolno przekroczyć
bez mojej zgody. Ani policjantowi bez nakazu sądowego, ani
kuzynce bez zaproszenia, ani pijanemu nastolatkowi z cegłą
w ręku. Piotr J. oddał dwa strzały ostrzegawcze zanim postrzelił
włamywacza. To świadczy o jego zimnej krwi - i zarazem znajomości
przepisów (świadczy zarazem na niekorzyść domniemanego złodzieja).
Ktoś inny na jego miejscu mógłby być tak przerażony, że strzelałby
do przestępcy bez namysłu i bez czekania na jego reakcję.
A nawet gdyby nie miał broni palnej (bo nie kwalifikowałby
się z powodów emocjonalno-psychicznych), to mógłby użyć noża
kuchennego, kija od szczotki, albo choćby własnych pięści.
Gdyby skończyło się to śmiercią włamywacza, także w tym przypadku
prokuratura powinna zrezygnować z przedstawiania zarzutów,
bo to również byłaby obrona konieczna.
Ujmę to obrazowo: jeśli ktoś w środku nocy (albo za dnia)
wybije szybę w oknie i wejdzie do mojego domu, nie będę podstawiał
mu stołeczka, żeby sobie broń Boże nóżki nie uszkodził. Nie
zapytam czy wypił dwie flaszeczki i szuka trzeciej. Nie zaczekam,
aż wejdą jego koledzy. Po prostu zdzielę go w łeb najcięższym
przedmiotem jaki będzie w zasięgu wzroku, i to kilka razy.
A dopiero kiedy upadnie nieprzytomny, zadzwonię na policję.
Najwyższy czas, żeby przestępcy zaczęli się bać, a nie ich
ofiary.
|