Na
pewno nie raz słyszeliście dźwięczne odgłosy jodłowania i
zastanawialiście się, co ci śpiewacy wyprawiają ze swoimi
gardłami. Ta głosowa ekwilibrystyka wydaje się czasem wręcz
nieprawdopodobna, człowiek aż się zastanawia, czy nie ulega
złudzeniu słuchowemu.
Miałem kiedyś okazję na własne uszy przekonać się, że nie
ma w tym żadnego triku. Chociaż w zasadzie jeden jest. Jodłowanie
polega na częstym przechodzeniu z rejestru piersiowego do
głowowego. Oznacza to innymi słowy, że raz śpiewa się pełnym
głosem, a raz falsetem. Jest to bardzo trudna sztuka, ale
jak mówią, trening czyni mistrza.
Szalony impuls
Mężczyźni naukę jodłowania mogą rozpocząć dopiero po przejściu
mutacji. Podobnie jest z kobietami - podczas dojrzewania zmienia
im się układ ust. Przygotowania do koncertów nawet wykształconym
i doświadczonym artystom zajmują wiele miesięcy prób. Tony
trzeba ćwiczyć tak długo, aż intonacja, artykulacja i dynamika
dźwięku są dokładnie zgrane. Nauka nowych pieśni odbywa się
najczęściej przez powtarzanie za dyrygentem, ale występując
chór śpiewa bez nut i bez dyrygenta.
Jodłujących śpiewaków można dziś w zasadzie spotkać tylko
w jednym regionie - w Alpach. Jodlerzy mieszkają i działają
zarówno w Szwajcarii, Tyrolu, jak i Bawarii, a nawet we Francji.
Będąc kiedyś po niemieckiej stronie Alp, uległem szalonemu
impulsowi i zapisałem się na kurs jodłowania!
Mieszkałem wówczas w Waging am See, bardzo urokliwym miasteczku
nad jeziorem Waginger See. To jedno z najcieplejszych jezior
w Europie, latem temperatura wody utrzymuje się na poziomie
27 stopni (co nie znaczy, że podczas surowych zim nie zamarza).
Nazwa Waging am See jest dziś bardziej historyczna niż geograficzna.
Miasteczko nie leży bowiem nad samym jeziorem. W 1867 roku
pogłębiono odpływ wody z jeziora, wskutek czego lustro wody
obniżyło się o dwa metry. Wystarczyło to, by wszystkie okoliczne
miejscowości "odsunęły się" od akwenu.
Jak góral z góralem
Pewnego chłodnego lipcowego poranka razem z grupą pozostałych
uczestników kursu wyruszamy w stronę kolejki linowej, która
ma nas wywieźć w góry. Wszędzie wokół zalega gęsta mgła. Liny
kolejki dosłownie prowadziły w nicość...
Nagle słyszymy: "jodela-i-oooooo"! Już wiemy, że
nie zabłądziliśmy. To głos pana Eckera, instruktora jodłowania.
Razem z nim wchodzimy na peron kolejki i wsiadamy do gondoli.
Jodłowanie było charakterystyczne nie tylko dla muzyki ludowej
regionu Alp. Podobne techniki były niekiedy wykorzystywane
przez Indian północnoamerykańskich w ich okrzykach bojowych.
Wykorzystywano je również na Kaukazie, w Chinach, Tajlandii,
Kambodży, Afryce, a nawet w Arktyce, gdzie znane było Eskimosom.
Jodłowanie narodziło się jako swoisty sposób na rozwiązanie
problemów z komunikacją na odległość, dopiero potem stało
się skomplikowaną sztuką wokalną. Dzięki umownemu językowi
przekazywanemu za pomocą wibracji głosu, góral mógł się porozumieć
z góralem, chociaż obaj stali na dwóch różnych szczytach.
Po wyjściu z gondoli kilkaset metrów wyżej, ruszamy piechotą
do górskiej wioski Bergen. Tam w gospodzie Herr Ecker udziela
nam pierwszej lekcji jodłowania. Zaczyna się od gimnastyki
i kontrolowanych oddechów. Poznajemy podstawy techniki i próbujemy
swoich sił w paru prostych piosenkach. Mimowolnymi słuchaczami
jest czterech krzepkich Bawarczyków sączących piwo z wysokich
szklanic.
Dyplom dla każdego
Po krótkiej przerwie znów jedziemy kolejką, jeszcze wyżej.
Herr Ecker zabiera nas na górskie hale, będziemy próbować
jodłowania z echem. Niestety, wiatr porywa dźwięki, ale przynajmniej
nieźle się bawimy. Dwie kursantki, przebrane w tradycyjne
bawarskie stroje udają pasterzy nawołujących się z oddali.
Wracamy do gospody w Bergen. Nasz instruktor poleca każdemu
zaopatrzyć się w jakiś instrument do wybijania rytmu. Sięga
po dwie łyżki i demonstruje, jak ich używać. Sam jednak bierze
akordeon. Oho, będzie się działo! Chwila na przygotowanie...
i zaczynamy pieśń. Takiej zabawy dawno nie miałem. Poszliśmy
na całość, co słychać w nagraniu .
Każdy uczestnik tego krótkiego kursu odbiera specjalny dyplom.
Potem wspólnie wznosimy toast na cześć Herr Eckera i wszystkich
jodlerów świata! W drodze powrotnej okazuje się, że po mgle
nie zostało ani śladu, więc na zakończenie oglądamy wspaniałe
górskie widoki. A po powrocie do Waging chwytam dyktafon i
nagrywam jeszcze jedną piosenkę pod tytułem "Der Alpara".
Zaśpiewałem wszystkie trzy partie, które zmiksowałem później
w jedną całość. Posłuchajcie .
Ubaw gwarantowany...
|