Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



BEZ ŁADU I SKŁADU

Karol Mrówka




Kampania wyborcza przebiega jakby dwutorowo. Po pierwsze to starcie produktów wykreowanych przez profesjonalne agencje reklamowe. Po drugie to szereg inicjatyw "oddolnych", kreowanych nie w oparciu o preferencje, a o talenty domorosłych grafików komputerowych, pomysłowość kandydatów, a zwłaszcza zasobność ich portfela.

Rzeczy, które się tu przytrafiają to kopalnia pomysłów dla niejednego kabaretu. Najbardziej uderzył mnie pomysł jednego komitetu wyborczego, który swój czas antenowy podarowany w radiu publicznym poświęcił nie promocji kandydatów czy listy, lecz pisma, którego wydawcą jest czołowy działacz ugrupowania. Tym sposobem czas antenowy przeznaczony na wybory zamienił się w bezpłatną reklamę. Dodam, że jest to pisemko o charakterze jawnie antysemickim. Siła takiego przekazu jest zapewne znikoma, ale nie zmienia to faktu, że media publiczne uczestniczą w ten sposób w rozpowszechnianiu podejrzanych treści. Oczywiście media zawsze podkreślają, że nie biorą odpowiedzialności za treść audycji wyborczych.
Ciekawy jest pomysł Janusza Korwin-Mikkego. Już nawet jego dawni zwolennicy pogubili się na kogo głosować. Dochodziły do nich głosy, że UPR wystawi swoich kandydatów na ostatnim miejscu list Platformy Obywatelskiej, jednak widok Stanisława Michalkiewicza (niegdyś czołowego działacza UPR) w reklamówce Ligi Polskich Rodzin skłania do wniosku, że tak się nie stało. W każdym razie w swoich radiowych reklamówkach Korwin-Mikke mówi: "ci przede mną kłamali, ci za chwilę będą kłamać, a ja wam proponuję wysłuchanie melodii ciszy" - i przez kilka minut zawodzi smętnie trąbka grająca wspomnianą melodię. Zaiste jest to genialny pomysł na przekonanie wyborców na oddanie swojego głosu.
Podobny brak jakiejkolwiek inwencji widać w reklamówce popłuczyn po Konfederacji Polski Niepodległej - czyli Konfederacji Godność Praca. Występuje w niej jegomość, który z żalem przyznaje, że jest bezrobotny, a skoro tak, to naprawi Polskę i da pracę wszystkim takim jak on. Mówi to tonem wzbudzającym litość. Gdybym go spotkał, to pewnie dałbym mu w rękę 2 złote na mleko dla dziecka. Ale czy bieda jest wystarczającym powodem do startu w wyborach?
Zresztą brak jakichkolwiek kwalifikacji do aktywności publicznej widać najpełniej właśnie w wystąpieniach telewizyjnych. Co by nie powiedzieć - polityk, poseł, senator to osoba, która ze swojej działalności tłumaczy się wyborcom za pośrednictwem dziennikarzy. Musi więc radzić sobie z wystąpieniami telewizyjnymi, musi umieć sklecić poprawnie kilka zdań. A cóż dopiero, gdy na przygotowanie wystąpienia ma sporo czasu. Smutasy, które peszą się na widok kamery, nerwowo spoglądają na kartkę, bez przerwy mylą się - nie budzą zaufania, lecz zażenowanie.
Dużo radości dają również plakaty wyborcze. I nie chodzi tu o efekt zamierzony przez kandydatów. Widok Giertycha z przyklejoną do twarzy podpaską, albo Tuska z pomalowanymi na czerwono ustami naprawdę mnie bawi. Uważam, że politycy zawsze mogą być przedmiotem kpin, dlatego doskonale rozumiem ulubioną rozrywkę młodzieży. W ostatnich dniach było nią "wyjście na Giertycha", albo "na Leppera" - co oznacza spacer po mieście z farbą i smarowanie po plakatach. Gość, który Lepperowi do hasła "człowiek z charakterem" dopisał "ale z małym penisem" zasługuje moim zdaniem na Złotą Czcionkę.
Jednak wojna plakatowa jest dla mnie zupełnie niezrozumiała. Czy wyborcy podejmują decyzję na podstawie plakatów wyborczych? Nie niosą one żadnej treści. Pół biedy, jeśli wszyscy kandydaci z danej listy mają plakaty robione we wspólnym szablonie. Tak było w przypadku PiS-u albo PO. Jednak żadnego szablonu nie wypracował SLD. Stąd każdy kandydat ma plakat nie tylko w innej tonacji kolorystycznej, ale też z własnym hasłem. Czy ktoś wytłumaczy mi o co chodzi w haśle "Powrót do przyszłości"? Takich kwiatków znalazłem więcej. Ciekawostką jest również to, że niektórzy kandydaci na parlamentarzystów skrzętnie ukrywają, że są kandydatami SLD. Eksponują numer listy, ale nie to, że jest to lista SLD. Wstydzą się? Zupełnie słusznie.
Uczciwie trzeba jednak przyznać, że hasło Sojuszu "zmieniając siebie zmieniajmy Polskę" jest genialne. Chyba najlepsze z wszystkich komitetów wyborczych. W konkursie na najbardziej absurdalny slogan w moim prywatnym odczuciu wygrywa natomiast Partia Demokratyczna. "Do przodu, nie wstecz". Gratulacje. Przy takim polocie nawet Marek Kondrat nie pomoże w wydobyciu się ponad smętne 2%. Partia Demokratyczna kampanię bilboardową prowadzi najdłużej z wszystkich ugrupowań i jak widać przynosi ona najmniej efektów. Oj, będą kłopoty przy regulowaniu należności za reklamy. Na zwrot pieniędzy z budżetu państwa ta partia nie ma co liczyć, jest więc bankrutem już nie tylko politycznym.
Kampania telewizyjna jest interesująca. Przez dłuższy czas była zdominowana przez informację, że rzekomy nauczyciel w reklamówce PiS-u w rzeczywistości jest aktorem głosującym na PO. W dodatku ten sam aktor zagrał homoseksualistę w reklamówce Ery Tak Tak. Kaczyński musiał dostać cholery, a spot zniknął z anteny. Podobnie mało przekonująca była reklama z nauczycielką, mówiąca o wadach podatku liniowego. Merytorycznie - majstersztyk. Ale która polska kobieta, ledwo wiążąca koniec z końcem, ma tak umeblowane mieszkanie?
Warsztatowo nie wszystkie spoty były bardzo dobrze przygotowane. Największą wpadką był młody Giertych, który swoje wystąpienie w studiu telewizyjnym zmontował z owacjami z sali kongresowej. Najwyraźniej Giertych uważa swoich wyborców za totalnych bałwanów, skoro przypuszcza, że dadzą się na taki numer nabrać.
Mięsem każdej kampanii wyborczej są bezpośrednie spotkania kandydatów z ludźmi. Tu, niestety, jest największa tragedia. Wina leży po obu stronach - zarówno polityków, jak i wyborców. Tych drugich po prostu nic nie obchodzi, spotkania z politykami są dla nich nic nie warte. Aż żal było patrzeć na Henrykę Bochniarz, która na poznańskim Starym Rynku przemawiała do garstki ludzi, z których zdecydowana większość należała do jej komitetu wyborczego. Zresztą to samo można powiedzieć o konwencji wyborczej wielkopolskiej Platformy Obywatelskiej, która odbyła się w tym samym miejscu. Z drugiej strony politycy są sami sobie winni. Oba spotkania w ogóle nie były nagłośnione. Moim zdaniem ze strachu. "Salonowi" politycy boją się wyborców.
W tej konkurencji zdecydowanie zwycięża Andrzej Lepper. Na spotkania z nim w prowincjonalnych polskich miasteczkach przychodziło nawet po kilka tysięcy (!!!) osób. Ale wśród zgrai kandydatów w wyborach parlamentarnych są i tacy, których aktywność ograniczyła się wyłącznie do zrobienia sobie zdjęcia. Nawet nie zwoływali konferencji prasowych! Z list Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości wejdą do Sejmu i Senatu dziesiątki osób, którzy mandat zapewnili sobie bez kiwnięcia palcem. Zawdzięczają to dobrym układom z partyjną "wierchuszką", która decydowała o kolejności na listach wyborczych. Wolałbym, żeby zawdzięczali to wyborcom. Dlatego trzeba zrobić wszystko, by zmienić ordynację wyborczą. Nie chcę widzieć w parlamencie posłów, którzy zdobyli 150 głosów. Takich, jak zwykle, będzie niestety bardzo dużo.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone