Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



Z DYMKIEM TRAWKI

Sprawca Naczelny




Spór o marihuanę trwa od kilkudziesięciu lat. Zwolenników jej zalegalizowania jest pewnie tylu co przeciwników. Obie strony przerzucają się argumentami, ale w większości cywilizowanych krajów handel nią (a także posiadanie) jest uznawany za przestępstwo.

W przedostatni weekend sierpnia w Seattle, na północnym zachodzie USA, zgromadzili się amatorzy marihuany. Przyjechali na doroczny festiwal konopii. Nie była to, jak niektórzy mogliby sądzić, lokalna imprezka dla wąskiego grona obsesjonatów. Miłośników "zielska" przybyło około 75 tysięcy. Podstawowy cel tego zgromadzenia jest oczywisty. Uczestnicy tzw. Hempfest (od ang. hemp - konopie, haszysz) domagają się zalegalizowania marihuany. Czyli nic nowego.
Na pozór. Oto bowiem na oczach bezwzględnych amerykańskich policjantów uczestnicy festiwalu palili sobie jointy i stróżów prawa mieli w głębokim poważaniu. A także samo prawo. Używanie konopii indyjskich w USA jest bowiem nielegalne. Dlaczego policja nie reagowała? Jak tłumaczył komendant miejscowej policji, Hempfest ma raczej podłoże polityczne, więc policjanci chronią tam amerykańskie prawo do wolności wypowiedzi.
Polityka jest w to zamieszana, bo to politycy decydują o obowiązującym prawie. Ale dla palaczy jointów od wolności wypowiedzi ważniejsza jest wolność hołdowania swoim nałogom. Teoretycznie między jednym i drugim można postawić znak równości. Niestety, marihuana - cokolwiek powiedzieliby jej zwolennicy, jest narkotykiem. Tzw. miękkim, czyli podobno mniej uzależniającym, ale jednak narkotykiem. I tu prawo jest nieugięte. Bo, zdaniem wielu specjalistów, "maryśka" jest pierwszym szczeblem na drabinie narkotykowej zguby, a jej legalizacja byłaby dla społeczeństwa strzałem do własnej bramki. Używając branżowego slangu - złotym strzałem.
Sprawa staje się dużo bardziej skomplikowana, kiedy uświadomimy sobie jak duże pokłady hipokryzji kryją się za słowami gorących orędowników zwalczania marihuany. Ci sami politycy nie bardzo chcą pamiętać, że papierosy uzależniają tak samo, a podobno nawet silniej. Tymczasem nie ma chyba państwa na świecie, w którym palenie tytoniu byłoby nielegalne. Więcej - produkcja i handel papierosami jest całkiem dochodową gałęzią gospodarki. O alkoholu nawet nie będę pisać.
Czyli z jednej strony polityka i wolność obywatelska, z drugiej zaś czysta ekonomia. Przecież wystarczy otoczyć uprawę marihuany parasolem państwowej kontroli, paczki trawki owijać banderolą i sprzedawać legalnie. Czarny rynek skurczy się wtedy niepomiernie. Oczywiście podziemie istnieć będzie zawsze, ale potencjalne lobby legalnych plantatorów samo byłoby zainteresowane jego zwalczaniem. Dlaczego więc sfery rządzące nie zdecydują się na ten krok? Prawdopodobnie ze względu na niezmywalne na razie odium narkotyku, które ciąży na marihuanie i czyni ją wrogiem publicznym. Wyjątkiem jest tu na przykład Holandia, gdzie zupełnie legalnie można palić trawkę (oraz haszysz), a nawet kupić ją w niektórych sklepach i kawiarniach.
Wróćmy na chwilę do Stanów Zjednoczonych. Do czerwca m.in w Kalifornii i stanie Waszyngton, gdzie leży Seattle, marihuana była legalnie używana w celach medycznych. Można ją było kupić w niektórych aptekach. Jednak niedawno amerykański sąd najwyższy zadecydował, że można ścigać posiadaczy marihuany nawet w stanach, w których zalegalizowano jej posiadanie i użycie w celach leczniczych. Tym samym zamknięto Amerykanom ostatnią drogę do swobodnego palenia jointów. Uczestnicy festiwalu Hempfest mieli więc o czym dyskutować. I nie mam wątpliwości, że porządnie się przy tym napalili.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone