Muzyków
można oceniać nie tylko po tym jak grają. W przypadku sław,
które nagrywają własne płyty jest jeszcze jedna rzecz, która
daje o nich świadectwo. Tym czymś są książeczki dołączone
do krążków CD.
Standardowo można znaleźć w nich informacje o tym, kto skomponował
dany utwór, kto gra, kto jest autorem słów piosenek itp. Niemal
każdy artysta zamieszcza coś jeszcze. Na wielu płytach można
mianowicie znaleźć podziękowania. Muzycy nie są w tym odosobnieni,
przecież to samo robią - dajmy na to - pisarze. Piszą na przykład
"mojej żonie za nieocenioną pomoc przy pracy nad tą książką".
Banalne, ale przynajmniej krótkie. Można wybaczyć. Co ciekawe,
podziękowań raczej nie składają plastycy. No bo jak? Na obrazie?
Może na ramie od obrazu? Z kolei publicznych hołdów oddawanych
wszystkim komu się da nie unikają aktorzy w czasie ceremonii
rozdania Oskarów. Zapewne do tej właśnie tradycji podświadomie
odwołują się wszelkiego autoramentu muzycy.
Podziękowania mają zapewne przysporzyć splendoru, sugerować,
że oto mamy w rękach nagranie naprawdę przełomowe, ważne,
przebojowe. Prześledziłem tę "twórczość" na przykładzie
własnej kolekcji płyt. Stwierdzam, że tego rodzaju wypociny
pojawiają się mniej więcej po koniec lat 80.
Charakterystyczna jest na przykład znakomita płyta basisty
John'a Patitucci'ego "Mistura Fina" z 1995 roku
.
Poza normalnymi informacjami najpierw jest wstęp o filozofii
nagrania. Płyta z brazylijskimi muzykami, żeby pokazać ich
bogactwo, bla bla bla. Standard. Ale na samym końcu zaczyna
się litania. Podziękowania dla producenta instrumentów - Yamaha,
Zildijana, producenta strun D'Addario Strings, i kilka innych
w tym tonie. Można jeszcze odpuścić. Być może wypada podziękować
sponsorom, ale w następnym akapicie zaczyna się już całkiem
towarzyska wyliczanka. Podziękowania dla przyjaciół z wytwórni,
dla Mariny, Pitta, itd., itp. Na tym nie koniec. Następują
kolejne podziękowania dla każdego członka rodziny z osobna.
Patitucci z pewnością nie jest prekursorem tego trendu, ale
jest w tym co zrobił bardzo typowy. Tak to wygląda teraz właściwie
na każdej płycie.
Najłatwiej jest mi tę tendencję zaprezentować na przykładzie
mojej ulubionej grupy Spyro Gyra. W książeczce z płytą "Breakout"
z 1986 roku nie ma jeszcze ani jednego zbytecznego słowa.
Na płycie "Rites of Summer" z 1988 pojawiają się
podziękowania dla producentów instrumentów i sprzętu muzycznego.
Są nazwy 6 firm - czyli jedno króciutkie zdanie. Ale już na
płycie "Point of View" wydanej zaledwie rok później
lider grupy Jay Beckenstein zaczyna: "Chciałbym wyrazić
szczerą wdzięczność mojej żonie Jennifer za jej cierpliwość,
zrozumienie i wspaniałą miłość, które czynią moje życie wspaniałym".
I dalej taki kit przez pół strony.
Do czego to prowadzi? Na wydanej w 1996 roku płycie bodaj
największej gwiazdy smooth jazzu Dave'a Koza "Off The
Beaten Path" tego typu bufonada zajmuje już bite dwie
strony! Najpierw "najgorętsze podziękowania" dla
ponad 50 osób wymienionych z imienia i nazwiska! Potem wymienionych
jest jeszcze kolejnych 30 osób, kompletnie nie wiadomo po
co. Po tej wyliczance następują dedykacje specjalne: "Shelly
Heber - jesteś najlepszym menadżerem na świecie. Jestem szczęściarzem,
że na ciebie trafiłem. Życzę ci miłości". Prawdę mówiąc
obchodzi mnie to tyle co zeszłoroczny śnieg.
Zupełnie inaczej rzecz wygląda na płycie grupy Special EFX
"Butterfly" z 2001 roku. Lider Chieli Minucci tłumaczy
w książeczce skąd zna muzyków zaproszonych do nagrania. W
ten sposób dowiedziałem się, że zespół Special EFX grywał
jako support Spyro Gyra na wielu koncertach tej grupy w połowie
lat 80. Pokrótce zostało opisanych paru muzyków - Jay Beckenstein
ze wspomnianego Spyro Gyra, Chuck Loeb, albo David Mann. Pod
spodem po prostu "thank you all"! Na koniec jeszcze
wzmianka o nieuleczalnie chorym muzyku zespołu z prośbą o
wsparcie. Krótko, bez nadętych ceregieli. Niestety i tu pojawia
się litania osób uszczęśliwionych nie wiadomo po co wymienieniem
w książeczce.
Pretensjonalnych nawyków nabierają również rodzimi muzycy.
Znakomici Polucjanci (obecnie Poluzjanci) na swojej płycie
"Tak po prostu" dziękują każdy po kolei. Czegóż
tu nie ma? Pojawiają się podziękowania między innymi za "kopniaki
śpileczką [tak w oryginale] w dupę" (Kuba Badach), "za
opalcowanie gamy C-dur" (Piotr Żaczek"), "miastu
Józefów za spokój i mikroklimat" (Robert Luty). Kogo
to do psiej juchy obchodzi??? Lepiej już wydaliby wreszcie
płytę, której nie mogę się doczekać, od kiedy ją po raz pierwszy
zapowiedzieli w poznańskim klubie "Piwnica 21" w
grudniu 2003 roku.
Zadziwiająca jest jeszcze jedna prawidłowość, którą zauważyłem.
Muzycy lubią używać książeczki do CD w celach manifestowania
swoich uniesień religijnych. Wspomniany na początku John Patitucci
dziękuje "Jezusowi Chrystusowi, który jest jego Panem
i osią jego życia". Saksofonista Gerald Albright w książeczce
do płyty "Groovology" (2002)
pisze natomiast: "nie ma twórczości bez Stwórcy",
sugerując boskie natchnienie. Rozbawił mnie znakomity gitarzysta
Paul Jackson Jr. W swoich dwóch ostatnich płytach dziękował
"swemu zbawcy i wybawicielowi Jezusowi Chrystusowi".
Śmieszne jest to, że choć płyty "The Power Of The String"
i "Still Small Voice" ukazały się w odstępie dwuletnim
(2001, 2003), to Jackson nie zadał sobie trudu, by wymyślić
coś nowego. W obu przypadkach używa dokładnie tych samych
zwrotów. Mógłby się facet bardziej wysilić. Znacznie śmielej
"zagrał" pianista Joe McBride. Na okładce płyty
"A Gift For Tomorrow" napisał: "Pragnę podziękować
naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi za cudowne błogosławieństwa
i talenty, którymi mnie obdarzył". Skoro tak, to takiej
płyty chyba nie wypada krytykować. W podobne tony uderzył
na płycie "Unconditional" (2000)
saksofonista Kirk Whalum. Były kapelan ekipy Whitney Houston
napisał: "Panie Jezu. Bądź uwielbiony przez moją muzykę
i życie". Najgorsze jest to, że muzycy wycierają sobie
gębę Jezusem przy niezbyt odkrywczych nagraniach typu "umpa
umpa pitu pitu".
Do największego absurdu posunęła się jednak mało znana, acz
w mojej opinii bardzo ciekawa lubelska grupa Bloo Zbir.
Muzycy Bloo Zbira nie zamieścili podziękowań w książeczce,
oni je nagrali ! Na płycie "Looblin Funk" gadali
przy tej okazji głupoty, od których można się zarumienić ze
wstydu. Miało być zabawnie, wyszło żenująco. W tej sytuacji
szczególne uznanie należy się tym twórcom, którzy nie dziękują
nikomu. Jednak mimo przewertowania mojej kolekcji, wśród nagrań
wydanych w ciągu ostatnich 10 lat nie znalazłem ani jednego,
które nie miałoby zbędnych głupot w opisie. Czasami jest to
fanfaronada, czasami spowiedź życia, czasami zdawkowe dwa
słowa.
Kochane gwiazdy szoł biznesu! Nagrywacie płyty, macie dużo
kasy. Nie możecie do tych wszystkich ludzi po prostu zadzwonić?
|