Brad
Pitt i Angelina Jolie uznawani są za najpiękniejszych ludzi
na świecie. Zapewne to wystarczający powód, by pójść na film
"Mr. and Mrs. Smith". Jeśli o mnie chodzi, to wcale
nie uważam Jolie za taką piękność.
Monstrualne usta, wycięte żebra dla uzyskania talii "osy"
i grube miliony wydane u chirurgów plastycznych na inne części
ciała świadczą nie o urodzie, lecz o kompleksach. Zresztą
swoimi wdziękami Jolie szafuje tu mniej niż niegdyś w "Tomb
Raider". Wówczas w tym miejscu pisałem o źle dopasowanym
staniku. W najnowszym filmie Jolie nie daje powodu do tego
typu rozmyślań i nie znaczy to, że występuje bez stanika.
Niestety... O Pittcie się nie wypowiadam. Zapewne moja żona
miałaby własne zdanie, lecz nie zabrałem jej do kina. Gdybym
to zrobił, musiałbym słuchać, że zmuszam ją do oglądania strasznych
głupot.
Tyle na temat tego, co najistotniejsze w tym filmie. Reszta
jest bajką. I to właściwie dosłowną. Żona jest znudzona mężem,
mąż żoną. On jest wziętym inżynierem, ona rozchwytywaną specjalistką
od komputerów. Tyle wiedzą o sobie. Tymczasem wszystko, czym
raczą się nawzajem codziennie, jest tylko "przykrywką".
Są profesjonalnymi zabójcami na usługach dwóch konkurujących
ze sobą, bliżej nieokreślonych rządowych agencji. Prawdy o
sobie nie znają. Gdy wreszcie wychodzi ona na jaw, przyjmują
na siebie zlecenia. Pan Smith ma 48 godzin, by zabić panią
Smith, pani Smith ma 48 godzin by zabić pana Smitha. Domyślacie
się finału? Każdy głupek by się domyślił. Wszystko w zgodzie
ze średnią hollywoodzką. Nawet ogłoszono już, że za dwa lata
będzie sequel.
"Mr. and Mrs. Smith" zaklasyfikowany został jako
"thriller/romans". Thriller zapewne dlatego, że
sporo strzelają. Romans, bo rzecz dotyczy skłóconego małżeństwa.
Momentami jest to zabawne. Wątki "obyczajowe" całkiem
świeżo, lekko i ironicznie odzwierciedlają stan ducha małżeństw
z pięcio-sześcioletnim stażem. Zabawne jest też zderzenie
świata "na pokaz" - czyli nudnego życia przykładnej
statecznej rodziny, z ich życiem zawodowym - wybuchami, strzelaninami,
tajnymi służbami. Ten sam chwyt był eksploatowany 11 lat temu
w "Prawdziwych kłamstwach" ze Schwarzeneggerem i
Jamie Lee Curtis.
Jak na prawdziwą bajkę przystało, film ma mało subtelne zakończenie.
Finał jest jednak pozbawiony sensu. W ostatnich minutach filmu
nasza para ma cały ciężkozbrojny świat przeciw sobie. Łuski
wylatują z pistoletów strumieniami, granaty lecą jeden za
drugim, państwo Smithowie ledwo zipią, ich kamizelki kuloodporne
zamieniają się w durszlaki, wszystko wskazuje na to, że "polegną
na polu chwały". Przypomnia się Tom Hanks strzelający
w finale "Szeregowca Ryana" do czołgu. Aż tu nagle,
szast prast! Cięcie! "I żyli długo i szczęśliwie",
koniec filmu. Zaraz, zaraz! Jak? Kto? Którędy? We dwójkę wystrzelali
wszystkich? Wysadzili wszystko w powietrze? Założyli czapki-niewidki
i wyszli? A może to ich zabili, i potem uciekli? A może się
poddali i ich wypuścili? Przez cały film budowana jest jakaś
intryga, która tradycyjnie kumuluje się w finale, ale nie
zostaje wyjaśniona! Zresztą może to moja wina? Może jestem
za głupi na takie filmy? Może za stary? A może za bardzo myślałem
o tym, że muszę do toalety? Bo film mnie średnio zajmował.
Zapewne chodzi o to, by rozwiązać zagadkę w "Mr. and
Mrs. Smith 2". W końcu wszystko to jest tylko przedsięwzięciem
nastawionym na wyciąganie kasy z naszych kieszeni. Nie wierzę
nawet w rzekomy romans Pitta z Jolie. Jest zapewne tak głęboki
jak niegdyś związek Davida Copperfielda z Claudią Schiffer,
albo ostatnio Jennifer Lopez z Benem Affleckiem. Wszystko
zaaranżowane na użytek tłuszczy kupującej kolorowe pisemka
z ploteczkami. Oboje będą się teraz przez parę miesięcy pojawiać
na okładkach. Ściema z miłością Pitta i Jolie potrwa zapewne
dłużej, bo przed nami sequel.
Jeśli odpoczywacie w Zakopanem, Świnoujściu, Międzyzdrojach
albo w Rabce, leje deszcz i kompletnie nie macie co robić,
to idźcie do kina na ten film. Oczywiście jeśli nie grają
czegoś innego.
|