Tegoroczne
lato nie skąpiło gorąca. Były dni, kiedy upał stawał się nieznośny.
Każda kropla wody i skrawek cienia były wtedy na wagę złota.
W takie dni najlepiej nie ruszać się znad brzegu jeziora albo
basenu. A jeśli ktoś lubi się ruszać?
Odpowiedź jest prosta. Spacer albo wycieczka w okolicę, która
nie skąpi ani cienia ani wody. Jeśli przy okazji da się zwiedzić
interesujący zabytek i popatrzeć na ładne krajobrazy, tym
lepiej.
Fantastyczny przełom
Szlakiem wzdłuż rzeki Bóbr na północny zachód od Jeleniej
Góry łaziłem kiedyś często. Od kiedy istnieje tam ścieżka
rowerowa, można też wypuścić się na wygodną wycieczkę na dwóch
kółkach. Trasa na wielu odcinkach biegnie niemal nad samą
rzeką, w przyjemnym cieniu i chłodzie, jaki daje stary las.
Bóbr jest najdłuższym i największym lewobrzeżnym dopływem
Odry. Wypływa z południowo wschodnich zboczy Lasockiego Grzbietu
(we wschodnich Karkonoszach), na wysokości 804 m.n.p.m., powyżej
wsi Bobr w Czechach. Długość rzeki wynosi 271 kilometrów z
czego 2,6 km na terenie Czech. Jeden z najpiękniejszych odcinków
biegnie od granic Jeleniej Góry do Jeziora Pilchowickiego
(tzw. górna część Parku Krajobrazowego Dolina Bobru).
Pierwszych kilka kilometrów to głęboka dolina wyżłobiona w
twardej materii granitognejsów, zwana Borowym Jarem. Bór rzeczywiście
jest tu zachwycający, a przełom rzeki wręcz fantastyczny.
Rzeka to pełznie powoli (prąd jest prawie niedostrzegalny),
to znów szumi w kaskadach i kataraktach. W miejscu, gdzie
Bóbr gwałtownie skręca pod kątem niemal 90 stopni, stał kiedyś
duży młyn. Dziś zostały tylko ruiny, równie malownicze co
sama dolina. Pamietam, jak z chłopakami z podwórka penetrowaliśmy
przed laty opustoszałe i mocno nadgryzione zębem czasu hale
budynku - a właściwie to co z nich zostało. Jak wiadomo, dzieci
często lekceważą sobie niebezpieczeństwa i groźbę kalectwa
- a spacer po sypiących się ruinach ociera się o próbę samobójczą.
Na szczęście młyn stoi na sztucznej wyspie, na którą nie tak
łatwo się dziś dostać. Hm... Właśnie zdałem sobie sprawę,
że chyba się zestarzałem...
Okolicę młyna nazywano kiedyś Końcem Świata. Dlaczego? Bo
kiedy dochodzi się drogą do zakrętu rzeki, stromy cypel na
drugim brzegu zamyka widok. Wygląda to tak, jakby dalej nic
już nie było, a rzeka tu właśnie kończyła swój bieg. Po prostu
koniec świata.
Skarb w wieży
Kilkaset metrów dalej zaczyna się Jezioro Modre. Wcale nie
wygląda na jezioro, raczej na niewielkie rozlewisko rzeczne.
Powstało przez spiętrzenie wody na zaporze. Kolor jego wody
nie zawsze odpowiadał nazwie. Pamiętam czasy, kiedy jezioro
przypominało barwą ściek, a jego skład chemiczny zdumiałby
niejednego laboranta. Do niedawna Bóbr był jedną z najbardziej
zanieczyszczonych polskich rzek. Życie biologiczne niemal
w niej nie istniało. Ale po unieruchomieniu na początku lat
osiemdziesiątych jeleniogórskich zakładów chemicznych "Celwiskoza"
(jednego z największych polskich trucicieli) oraz po oddaniu
do użytku szeregu oczyszczalni ścieków Bóbr jest jedyną polską
rzeką, w której na całej długości od źródeł do ujścia występują
pstrąg potokowy i lipień!
Na stromym brzegu Jeziora Modrego stoi gościniec (dawniej
schronisko PTTK) Perła Zachodu. To urokliwy drewniany budynek
z równie ładnym, stylowym wnętrzem. Zdarzyło mi się kiedyś
tutaj przenocować, ale było to całe wieki temu; nie wiem jak
dziś wyglądają pokoje.
Parę kilometrów w dół rzeki leży Siedlęcin. Kiedyś typowa
wieś pegeerowska, do dziś nie zmieniła specjalnie charakteru,
a przynajmniej wyglądu. W samym środku Siedlęcina wznosi się
średniowieczna wieża rycerska. To bardzo ciekawa budowla.
Wyobrażacie sobie mieszkanie w wieży? Wszelkie wątpliwości
rozwiewają się po wejściu do środka. Czterokondygnacyjna wieża
ma bardzo przestronne komnaty, choć prawdę mówiąc bardziej
przypominają jakieś opustoszałe magazyny. Na jednym z pięter
zachowały się resztki średniowiecznych fresków. Powstały one
około 1345 roku, to prawdziwy skarb! Aż dziw bierze, że polichromie
do dziś nie doczekały się renowacji z prawdziwego zdarzenia.
Tym bardziej, że przez wiele lat, kiedy wieża nie była chroniona,
wnętrza były dewastowane. Nawet na malowidłach widać ślady
działalności bezmózgich wandali...
Schody dla olbrzyma
Za Siedlęcinem Bóbr traci już charakter górskiej rzeki.
Jest spokojniejszy i łagodniejszy. Na pozór. Doskonale pamiętam
wielką powódź z 1997 roku; byłem wtedy reporterem radiowym
i odwiedziłem większość miejscowości zalanych przez wezbrane
wody rzeki. Włos jeżył mi się na głowie, a żywioł budził we
mnie na przemian przerażenie i podziw. Odwiedziłem wtedy między
innymi zaporę we Wrzeszczynie. Pracownicy elektrowni opowiadali
o zjawisku tzw. cofki, kiedy to fala powodziowa odbiła się
od zapory i wróciła w górę rzeki. Brrr...
Jezioro Wrzeszczyńskie to kolejny sztuczny zbiornik w systemie
jezior retencyjnych w dolinie Bobru. Wybudowali je Niemcy
w latach 10-tych i 20-tych XX wieku, zmęczeni powtarzającymi
się ciągle powodziami. Brzegi jeziora porasta gęsty las. Okolica
jest bardzo ładna, nie rozumiem czemu nie znalazł się jeszcze
inwestor, który wykorzystałby potencjał jeziora.
Szlak, który biegnie tam wygodną drogą, wkrótce zmienia się
w wąską ścieżkę, która zaczyna się wić i piąć po stromych
zboczach doliny. Kiedy dochodzi do góry Stanek, w dole widać
już Jezioro Pilchowickie. Największe w Parku Krajobrazowym
Dolina Bobru i jedyne, które oprócz roli przeciwpowodziowej
i energetycznej funkcjonuje też jako teren rekreacyjny. Nad
jeziorem leży stanica wodna, można tu spotkać żeglarzy i windsurferów,
kiedyś pływał tu stateczek spacerowy.
Na sporym skalnym cyplu wznosi się budynek dawnego hotelu.
Jeszcze parę lat temu był on na sprzedaż - czy w końcu znalazł
się kupiec, nie wiem. W każdym razie miejsce jest doskonałe
nie tylko na weekendowy wypad. A samo jezioro wygląda cudownie.
Zwłaszcza z zapory, która robi nie mniejsze wrażenie. To jedna
z największych w Polsce zapór, wewnątrz poprzecinana siecią
korytarzy. Z boku ma kanał ujścia z gigantycznymi stopniami,
jakby zrobionymi dla jakiegoś olbrzyma. W 1997 roku akurat
trwały tu prace remontowe, kiedy nadeszła fala powodziowa.
Kilkutonowe maszyny zostały wręcz zdmuchnięte przez masę wody,
która wdarła się w kanał ujścia. 20 lat wcześniej, podczas
poprzedniej wielkiej powodzi woda przybrała tak bardzo, że
przelała się przez koronę zapory. Domy w leżącym w dole rzeki
Wleniu były wówczas zalane prawie do pierwszego piętra.
Brzegiem Jeziora Pilchowickiego biegnie linia kolejowa z Jeleniej
Góry do Lwówka Śląskiego. Przystanek nieopodal zapory to jedna
z najbardziej malowniczych stacji, jakie widziałem. Aż szkoda,
że jest taka zaniedbana. Tak czy siak, to dobre miejsce na
zakończenie wycieczki wzdłuż Bobru i powrót szynobusem do
Jeleniej Góry. No, chyba że jest to wycieczka kajakowa - to
już zupełnie inna sprawa.
|