Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



(NARESZCIE) KONIEC SAGI

Sprawca Naczelny



 


"Zemstą Sithów" George Lucas zamknął cykl filmów o gwiezdnych wojnach. Wbrew pozorom należy mu za to podziękować i nie żałować, że już po wszystkim. W szale zdobywania nowych widzów i angażowania komputerowej techniki, Lucas omal nie zniszczył ikony popkultury, którą sam stworzył 28 lat temu.

Cytując słowa Imperatora mogę napisać: stało się dokładnie to, co przewidywałem. Próbując zmieścić w jednym filmie taki ogrom wydarzeń, George Lucas w kilku miejscach poszedł na łatwiznę. Zlekceważył dramaty emocjonalne i psychologiczne, stawiając na akcję i efekty wizualne. Paradoksalnie to pierwsze wymaga tylko dobrej gry aktorów, to drugie zaś gigantycznych pieniędzy i pracy wielu grafików komputerowych. Ale w amerykańskim szołbiznesie łatwiej jest wydać sto milionów baksów niż popracować nad ambitnych scenariuszem. Skutek? W "Zemście Sithów" oglądamy popis fajerwerków, zaś najważniejsze wątki zostały niemiłosierne skrócone.
Ponieważ osią akcji jest wojna, to oczywiście trzeba ją pokazać, że tak powiem, w całej krasie. Ale przecież najważniejsza bitwa tej wojny toczy się nie w przestrzeni międzyplanetarnej, tylko w duszy jednego człowieka. O ile jeszcze kuszenie Anakina zostało przedstawione całkiem zgrabnie, to scena, w której ostatecznie przechodzi on na ciemną stronę jest krótka i żenująco płytka. Tak ma wyglądać metamorfoza głównego bohatera? O ileż ciekawiej prezentuje się na jego tle kanclerz Palpatine, ostatecznie zmieniający się w Dartha Sidiousa. To w ogóle chyba najbarwniejsza postać III Epizodu (i doskonała rola Iana McDiarmida).
Szalejący na różnych planetach Obi-Wan, udający posępnego Mace Windu, nieprzekonujący Anakin Skywalker, ukryta gdzieś w tle Padme, wprowadzeni nie wiadomo po co Wookies, statki kosmiczne strzelające pociskami (w epoce laserów?)... Bałagan oraz przerost formy nad treścią - tak w skrócie można opisać III Epizod "Gwiezdnych wojen". Uczciwie trzeba jednak dodać, że ostatnie 30 minut filmu rekompensuje 2 godziny męczarni. Pojedynek Obi-Wana z Anakinem oraz Yody z Palpatinem naprawdę robią wrażenie. A kiedy okaleczony i półżywy Skywalker zostaje obleczony w czarny pancerz i odzywa się znajomym, głębokim głosem - ciary biegną po plecach!
Od dawna było wiadomo, że w "Zemście Sithów" zostaną wyjaśnione tajemnice i zamknięte pewne wątki (oraz rozpoczęte nowe). Wszystko po to, by fabuła mogła płynnie przejść do "Nowej nadziei". Jednak ci, którzy nie widzieli wcześniej "starej" Trylogii, nie znajdą w niej owej specyficznej magii. Nie wstrząśnie nimi Vader mówiący do Luke'a: "To ja jestem twoim ojcem". Nie będą zdziwieni, dowiadując się, że Luke i Leia to rodzeństwo. Zaskoczy ich za to różnica w biegu akcji i mizernie wyglądająca scena walki na miecze między Vaderem i starym Obi-Wanem. Będą wyczekiwać efektownych i super dynamicznych scen bitewnych, a dostaną atak śnieżnych maszyn kroczących w "Imperium kontratakuje". Mając w pamięci potyczki z "Ataku klonów" będą się krzywić na bitwę leśną z "Powrotu Jedi". Bo "oryginalna" Trylogia to filmy dla zupełnie innego widza. Dla takiego jak ja, który chłonął lekką nutkę mistycyzmu i emocjonował się rozgrywką między Dobrem i Złem, a po pierwszych trzech Epizodach za każdym razem wychodził z kina zniesmaczony i rozczarowany.

P.S. "Zemsta Sithów" tylko podczas nocnych pokazów premierowych zarobiła (w samych Stanach Zjednoczonych) 17 milionów dolarów. Z zainteresowaniem widzów kontrastuje reakcja amerykańskich polityków konserwatywnych. Uznali oni, że film uderza w prezydenta George'a Busha, który - podobnie jak kanclerz Palpatine - podkopuje fundamenty demokracji w imię rzekomego interesu Republiki. Dziwi mnie taki brak dystansu do popkultury. George Lucas to nie Michael Moore. Zresztą zalążki scenariusza III Epizodu powstawały w czasach, kiedy Bushowi Juniorowi nie śniło się nawet, że zamieszka w Białym Domu. Gdybym był Amerykaninem, powiedziałbym: "Trust your feelings, Mr. President. May the Force be with you".

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone