Był
w naszych dziejach taki okres, gdy kraj rósł w siłę a ludzie
żyli dostatnie. Nie tak znów dawno zresztą. Co młodsi mogą
spytać rodziców.
Polegała ta szczęśliwość mniej więcej na tym, że władza publiczna,
od ludu pochodząca, całymi dniami, a bywało, że i nocami prezentowała
swojemu zwierzchnikowi, znaczy ludowi pracującemu, obraz krainy
mlekiem i miodem płynącej. Media zaś, wszystkie - od góry
do dołu, wszerz i wzdłuż, a nawet w poprzek, zgodnie te wizje
propagowały, nierzadko ubarwiając je nieco z własnej inicjatywy.
Taka swoista symbioza władzy z piewcami powszechnej szczęśliwości.
Władza potrzebowała instrumentów, by zdawać sprawozdania przed
swoim zwierzchnikiem, ludem pracującym, ze swej radosnej twórczości
dla dobra wspólnego. Za takie instrumenty, idealne wręcz,
uznano media. Te z kolei, by móc istnieć, potrzebowały władzy,
a ściślej jej przychylności. Pojawiały się wprawdzie tu i
ówdzie sygnały o jakichś innowiercach medialnych, ale kto
by tam słuchał oszołomów, odszczepieńców czy wręcz wrogów
ludu pracującego.
Zdawać by się mogło, że czasy szczęśliwości powszechnej kilkanaście
lat temu odeszły do historii, a z nią wspomniana reguła symbiozy.
Nic bardziej mylnego.
Ukazał się stosunkowo niedawno raport NIK o stanie służby
cywilnej RP, mówiąc po ludzku - o jakości administracji rządowej.
Tę jakość społeczeństwo, następca prawny i mentalny ludu pracującego
miast i wsi, oceniło już dawno i co roku potwierdza to w kolejnych
badaniach. Tendencja zwyżkuje, z wolna, aczkolwiek systematycznie.
Raport zaś potwierdził jedynie tę opinię. Choć warto chyba
wtrącić, że mimo zdecydowanego wydźwięku krytyki, niezdecydowanie
formułuje wnioski i zalecenia. Nie mówiąc już o tym, że po
wielu tematach prześlizguje się nazbyt gładko, a niektórych
zdaje się w ogóle nie dostrzegać. Zastanawia, czemuż to kontrole
pominęły te instytucje, o których NIK miała obszerną dokumentację,
a z której wynikać może, iż część personelu zwanego funkcjonariuszami
publicznymi wykazuje niezwykłe zdolności urzędników-magików.
Jeszcze bardziej zastanawia fakt, że raport ów potwierdza
prezentowane od lat, zupełnie inne oblicze służby cywilnej
niż prezentowane w opiniotwórczych mediach. Wszelkie próby
ukazania innej rzeczywistości w tychże właśnie mediach trafiały
do kosza. W najlepszym razie wywoływały komentarze mówiące
coś o skrzywionym spojrzeniu, pospołu z psychiką. Jedynie
internetowe strony publicystyki niezależnej zamieszczały te
krytyczne teksty, jakże sprzeczne z oficjalnie prezentowanymi.
A i to nie wszystkie, bowiem niektóre okazywały się tak "niezależne",
jak "pozarządowe" są niektóre organizacje, stowarzyszenia
czy fundacje.
Krytyczny raport NIK jakoś zdaje się nie mieć specjalnego
wpływu - przynajmniej na razie - na sposób prezentowania tej
tematyki. Ukazały się wprawdzie - w nielicznych mediach -
opisy równie beznamiętne jak sam raport, co w jego przypadku
jest akurat zrozumiałe, w przypadku mediów zaś niekoniecznie.
Ale też w tej beznamiętności znów pomijane są dziesiątki szczegółów.
Jakoś trudno z tych relacji wywnioskować, że chodzi o podstawę
struktury państwa i jej konstruowanie, co ma podstawowe znaczenie
dla funkcjonowania całego życia publicznego we wszystkich
jego przejawach. Żeby zaś dopełnić miary, dodaje się jako
komentarze wypowiedzi tych, którzy za stan tych struktur są
odpowiedzialni. Z ich argumentami i ocenami, które już nawet
nie potrafią rozbawić.
Z całości raportu społeczeństwo, dawniej lud pracujący, może
się dowiedzieć, że wszyscy wszystko robią, tylko nic nie wychodzi,
bo nikt nic nie może. Przyczyny zaś są oczywiste - brak woli
politycznej wszystkich oraz instrumentów prawnych dla niektórych.
Głównie dla szefa służby cywilnej, by mógł prawidłowo działać.
Szczególnie tych instrumentów, które pozwoliłyby zmusić krnąbrnego
urzędnika-magika do konkurencyjnego obsadzania stanowisk na
wszystkich poziomach administracji rządowej, a w perspektywie
w ogóle na każdym stołku w państwowym urzędzie, wyłącznie
w wyniku przeprowadzanych procederów. Nie procedur, ale właśnie
procederów. Bowiem z uporem godnym lepszej sprawy zarówno
władza, jak i większość mediów zgodnie lansują główny powód
rozrastania się imperium zła: unikanie konkurencyjnych postępowań
przy obsadzaniu stanowisk. Jakoś ani jednym, ani drugim przez
gardło i pióro przejść nie chce, że całe te konkurencyjne
jasełka upodobniają się do castingów na Mistera Plaży czy
innej Miss Mokrego Podkoszulka i tyleż samo mają wspólnego
z rzetelnością i bezstronnością.
Brak instrumentów prawnych przejawia się u szefa służby cywilnej
m.in. tym, że notorycznie łamie przepisy o terminach, uchyla
się od merytorycznych odniesień czy też rozstrzyga o zakończeniu
postępowania w trakcie jego trwania, a w wolnych chwilach
odsyła obywateli do nieistniejących przepisów. Na wieść o
prawdopodobieństwie nielegalnych zatrudnień w korpusie służby
cywilnej umywa ręce, a sygnały o sztuczkach legislacyjnych
z aktami prawnymi urzędników-magików przyjmuje jako rzecz
naturalną.
Media zaś ochoczo to wszystko głoszą, przyklepując, a gdzieniegdzie
wygładzając. Innej strony medalu nie ukazują, bo... jej po
prostu nie ma. Jest tylko jedna słuszna linia, co od zawsze
było naszą specjalnością. A nawet jeśli coś tam gdzieś się
błąka, to - wiadomo - oszołomstwo jakoweś albo wróg społeczeństwa,
dawniej ludu pracującego, stąd nie ma racji bytu, nie istnieje.
W żadnym wypadku nie wolno tylko unosić dywanu, bo żaden odkurzacz
nie zdzierży. Chwilo bądź, chwilo trwaj.
No i trwa. I będzie trwała. Dotąd, dopóki będziemy mieć menadżerów
o mentalności i umiejętnościach kelnerów z epoki powszechnej
szczęśliwości, a operacje medialno-chirurgiczne przeprowadzać
będzie kowal, względnie cyrulik po kursach jedynie słusznych.
|