Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



REGUŁA SYMBIOZY

Witold Filipowicz



 


Był w naszych dziejach taki okres, gdy kraj rósł w siłę a ludzie żyli dostatnie. Nie tak znów dawno zresztą. Co młodsi mogą spytać rodziców.

Polegała ta szczęśliwość mniej więcej na tym, że władza publiczna, od ludu pochodząca, całymi dniami, a bywało, że i nocami prezentowała swojemu zwierzchnikowi, znaczy ludowi pracującemu, obraz krainy mlekiem i miodem płynącej. Media zaś, wszystkie - od góry do dołu, wszerz i wzdłuż, a nawet w poprzek, zgodnie te wizje propagowały, nierzadko ubarwiając je nieco z własnej inicjatywy. Taka swoista symbioza władzy z piewcami powszechnej szczęśliwości.
Władza potrzebowała instrumentów, by zdawać sprawozdania przed swoim zwierzchnikiem, ludem pracującym, ze swej radosnej twórczości dla dobra wspólnego. Za takie instrumenty, idealne wręcz, uznano media. Te z kolei, by móc istnieć, potrzebowały władzy, a ściślej jej przychylności. Pojawiały się wprawdzie tu i ówdzie sygnały o jakichś innowiercach medialnych, ale kto by tam słuchał oszołomów, odszczepieńców czy wręcz wrogów ludu pracującego.
Zdawać by się mogło, że czasy szczęśliwości powszechnej kilkanaście lat temu odeszły do historii, a z nią wspomniana reguła symbiozy. Nic bardziej mylnego.
Ukazał się stosunkowo niedawno raport NIK o stanie służby cywilnej RP, mówiąc po ludzku - o jakości administracji rządowej. Tę jakość społeczeństwo, następca prawny i mentalny ludu pracującego miast i wsi, oceniło już dawno i co roku potwierdza to w kolejnych badaniach. Tendencja zwyżkuje, z wolna, aczkolwiek systematycznie. Raport zaś potwierdził jedynie tę opinię. Choć warto chyba wtrącić, że mimo zdecydowanego wydźwięku krytyki, niezdecydowanie formułuje wnioski i zalecenia. Nie mówiąc już o tym, że po wielu tematach prześlizguje się nazbyt gładko, a niektórych zdaje się w ogóle nie dostrzegać. Zastanawia, czemuż to kontrole pominęły te instytucje, o których NIK miała obszerną dokumentację, a z której wynikać może, iż część personelu zwanego funkcjonariuszami publicznymi wykazuje niezwykłe zdolności urzędników-magików.
Jeszcze bardziej zastanawia fakt, że raport ów potwierdza prezentowane od lat, zupełnie inne oblicze służby cywilnej niż prezentowane w opiniotwórczych mediach. Wszelkie próby ukazania innej rzeczywistości w tychże właśnie mediach trafiały do kosza. W najlepszym razie wywoływały komentarze mówiące coś o skrzywionym spojrzeniu, pospołu z psychiką. Jedynie internetowe strony publicystyki niezależnej zamieszczały te krytyczne teksty, jakże sprzeczne z oficjalnie prezentowanymi. A i to nie wszystkie, bowiem niektóre okazywały się tak "niezależne", jak "pozarządowe" są niektóre organizacje, stowarzyszenia czy fundacje.
Krytyczny raport NIK jakoś zdaje się nie mieć specjalnego wpływu - przynajmniej na razie - na sposób prezentowania tej tematyki. Ukazały się wprawdzie - w nielicznych mediach - opisy równie beznamiętne jak sam raport, co w jego przypadku jest akurat zrozumiałe, w przypadku mediów zaś niekoniecznie. Ale też w tej beznamiętności znów pomijane są dziesiątki szczegółów. Jakoś trudno z tych relacji wywnioskować, że chodzi o podstawę struktury państwa i jej konstruowanie, co ma podstawowe znaczenie dla funkcjonowania całego życia publicznego we wszystkich jego przejawach. Żeby zaś dopełnić miary, dodaje się jako komentarze wypowiedzi tych, którzy za stan tych struktur są odpowiedzialni. Z ich argumentami i ocenami, które już nawet nie potrafią rozbawić.
Z całości raportu społeczeństwo, dawniej lud pracujący, może się dowiedzieć, że wszyscy wszystko robią, tylko nic nie wychodzi, bo nikt nic nie może. Przyczyny zaś są oczywiste - brak woli politycznej wszystkich oraz instrumentów prawnych dla niektórych. Głównie dla szefa służby cywilnej, by mógł prawidłowo działać. Szczególnie tych instrumentów, które pozwoliłyby zmusić krnąbrnego urzędnika-magika do konkurencyjnego obsadzania stanowisk na wszystkich poziomach administracji rządowej, a w perspektywie w ogóle na każdym stołku w państwowym urzędzie, wyłącznie w wyniku przeprowadzanych procederów. Nie procedur, ale właśnie procederów. Bowiem z uporem godnym lepszej sprawy zarówno władza, jak i większość mediów zgodnie lansują główny powód rozrastania się imperium zła: unikanie konkurencyjnych postępowań przy obsadzaniu stanowisk. Jakoś ani jednym, ani drugim przez gardło i pióro przejść nie chce, że całe te konkurencyjne jasełka upodobniają się do castingów na Mistera Plaży czy innej Miss Mokrego Podkoszulka i tyleż samo mają wspólnego z rzetelnością i bezstronnością.
Brak instrumentów prawnych przejawia się u szefa służby cywilnej m.in. tym, że notorycznie łamie przepisy o terminach, uchyla się od merytorycznych odniesień czy też rozstrzyga o zakończeniu postępowania w trakcie jego trwania, a w wolnych chwilach odsyła obywateli do nieistniejących przepisów. Na wieść o prawdopodobieństwie nielegalnych zatrudnień w korpusie służby cywilnej umywa ręce, a sygnały o sztuczkach legislacyjnych z aktami prawnymi urzędników-magików przyjmuje jako rzecz naturalną.
Media zaś ochoczo to wszystko głoszą, przyklepując, a gdzieniegdzie wygładzając. Innej strony medalu nie ukazują, bo... jej po prostu nie ma. Jest tylko jedna słuszna linia, co od zawsze było naszą specjalnością. A nawet jeśli coś tam gdzieś się błąka, to - wiadomo - oszołomstwo jakoweś albo wróg społeczeństwa, dawniej ludu pracującego, stąd nie ma racji bytu, nie istnieje. W żadnym wypadku nie wolno tylko unosić dywanu, bo żaden odkurzacz nie zdzierży. Chwilo bądź, chwilo trwaj.
No i trwa. I będzie trwała. Dotąd, dopóki będziemy mieć menadżerów o mentalności i umiejętnościach kelnerów z epoki powszechnej szczęśliwości, a operacje medialno-chirurgiczne przeprowadzać będzie kowal, względnie cyrulik po kursach jedynie słusznych.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone