Na
Lindisfarne, małą, smaganą wichrami wyspę u wybrzeży północno-wschodniej
Anglii można podczas odpływu dotrzeć suchą nogą. Ustępujące
morze odsłania bowiem długą groblę, którą biegnie droga. Nazywana
jest Świętą Wyspą i faktycznie jest jednym z najświętszych
miejsc całej Anglii.
Pierwszym znanym z imienia mieszkańcem Lindisfarne był św.
Aidan. Naturalnie i przed nim wyspę zamieszkiwali ludzie.
W epoce kamiennej, a także znacznie później, za czasów Cesarstwa
Rzymskiego istniały tu niewielkie osiedla. Ale dopiero w roku
635, kiedy Aidan wybrał wyspę jako miejsce na swój klasztor,
w dziejach Brytanii zakończyła się prehistoria, a zaczęła
historia.
Apostoł z Northumbrii
Aidan był mnichem irlandzkim z klasztoru św. Columby. Wbrew
temu, co się powszechnie uważa, Brytowie przyjęli chrześcijaństwo
wcześniej od Irlandczyków. Brytania była wszak częścią Cesarstwa
Rzymskiego. To stąd wyruszyli pierwsi misjonarze, by nawracać
mieszkańców Zielonej Wyspy. Jednym z nich był zresztą św.
Patryk, dziś patron Irlandii. Kiedy jednak Rzymianie wycofali
się z Brytanii, dostała się ona w ręce germańskich plemion
pogańskich. Po latach chrześcijaństwo powróciło do leżącego
na północy królestwa Northumbria, głównie za sprawą irlandzkich
mnichów. To wtedy na wyspie zwanej Lindisfarne osiedlił się
Aidan wraz z 12 innymi mnichami.
Ideą Aidana było szerzenie wiary w rodzącej się Anglii. W
klasztorze na Lindisfarne powstała szkoła misjonarzy. Mnisi
ruszali na długie pielgrzymki, wędrując od wsi do wsi, rozmawiając
z ludźmi i dzieląc trudy ich życia. Św. Aidan, pierwszy misjonarz
na Wyspach Brytyjskich nazywany jest dziś Apostołem z Northumbrii.
Niemały był też jego wkład w prabrytyjską literaturę sakralną:
w British Museum przechowywana jest słynna Księga z Lindisfarne,
ilustrowany manuskrypt z VII wieku.
Epoka Wikingów
Był ciepły, letni ranek 8 czerwca 793 roku. W klasztornej
kaplicy na Lindisfarne właśnie skończyły się poranne modły.
Mnisi zabierali się do swych codziennych zajęć, kiedy jeden
z nich dostrzegł w oddali ślizgające się po morskich falach
niewyraźne kształty. Do wyspy szybko zbliżały się jakieś łodzie.
Kilku zaciekawionych mnichów zeszło na brzeg, by powitać niespodziewanych
gości. Najwyraźniej nie dostrzegli długich szeregów tarcz
tkwiących na burtach. Nie zaniepokoiły ich też rzeźbione w
smoki i węże dzioby korabi. Dopiero kiedy łodzie przybiły
do brzegu i wysypała się z nich gromada brodatych, wrzeszczących,
uzbrojonych mężczyzn, mnisi pojęli swój błąd. Niestety, za
późno.
U stóp klasztoru zaczęła się masakra. Mimo krzyków i płaczu
najeźdźcy nie oszczędzili nikogo. Mordowali bez litości. Po
ograbieniu trupów ruszyli ku klasztorowi, którego
brama nie została zamknięta. Wewnątrz również mordowali wszystkich,
którzy stanęli im na drodze. Z rzezi ocalało jedynie kilku
młodych mnichów, wziętych potem do niewoli. Klasztor został
splądrowany, ograbiony i spalony.
Zuchwały najazd Wikingów - bo o nich mowa - wstrząsnął całą
chrześcijańską Europą. Wieść o barbarzyńskim napadzie pogan
i bestialskim mordzie budziła grozę i zdawała się karą boską
za grzechy. Najazd Wikingów był wielkim zaskoczeniem dla wszystkich
krajów cywilizowanej Europy, które nie potrafiły skutecznie
się im przeciwstawić przez ponad 250 lat. Przyjęło się uważać,
że zniszczenie klasztoru w Lindisfarne zapoczątkowało epokę
brutalnej ekspansji Wikingów. Od tamtej pory byli postrachem
nie tylko osad nadmorskich, ale i wielu miast położonych w
głębi lądu.
Gwarne odludzie
Ruiny klasztoru są dziś największą atrakcją Lindisfarne.
Obok romantycznego zamku na skalistym wzgórzu, jednego z symboli
wyspy. Nawiasem mówiąc, do jego budowy w XVI wieku użyto kamieni
ze zniszczonego klasztoru. Pierwotnie zamek był jedną z twierdz
Tudorów, wzniesionych do obrony przed Szkotami. W 1901 roku
odkupił go od dworu królewskiego Edward Hudson (założyciel
czasopisma Country Life), a rok później znany architekt Sir
Edwin Lutyens rozpoczął gruntowną przebudowę. Zamek zmienił
się w wielki edwardiański dom i takim pozostał do dziś.
Zamek, resztki klasztoru i w ogóle cała wyspa są dziś celem
pielgrzymek i wycieczek niezliczonej rzeszy turystów. To dla
nich zbudowano hotele i motele, to dzięki nim wyspa tętni
życiem, a w porcie trwa nieustanny ruch. Mimo to w jakiś zdumiewający
sposób Lindisfarne zachowuje swój specyficzny charakter dzikiego
odludzia, może dzięki surowym krajobrazom i chłoszczącym je
wiatrom. Odwiedzającym Świętą Wyspę zaleca się, by wcześniej
sprawdzili "rozkład" przypływów. Podczas szturmu
fal Lindisfarne jest bowiem odcięta od stałego lądu.
|