Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



MUZYCZNI RYCERZE

Paweł Oses




Dokładnie 10 lat temu ukazała się pierwsza płyta supergrupy Urban Knights. Określenie "supergrupa" jest jak najbardziej na miejscu. Band, w którym spotyka się pianista Ramsey Lewis i saksofonista Grover Washington Jr., którego producentem jest Maurice White - twórca Earth Wind & Fire, trudno inaczej nazwać. To po prostu spełnienie marzeń miłośnika jazzu, czy funky.

Każdy z muzyków pierwszej płyty Urban Knights mógłby być z osobna zachętą do sięgnięcia po ten album. Dość powiedzieć, że perkusista Omar Hakim i basista Victor Bailey przez lata byli wsparciem legendarnego zespołu Weather Report. Powstało nagranie, przy którym nie da się wysiedzieć spokojnie; poszczególne kawałki zrazu brzmią jak sieczka, by po paru taktach rozwinąć się z takim pazurem, o który trudno byłoby podejrzewać 70-letniego Ramseya Lewisa .
Płyta z 1995 roku to największe osiągnięcie Urban Knights. Tego sukcesu nie udało się powtórzyć w następnych nagraniach. Ciosem dla zespołu była smierć Grovera Washingtona Jr. Uczciwie trzeba przyznać, że w poświęconych temu saksofoniście wydawnictwach, które posypały się po jego śmierci trudno znaleźć wzmiankę o Urban Knights. Tymczasem było to ostatnie, ewentualnie jedno z ostatnich jego nagrań. Gdyby zagrał na następnych płytach...
"Urban Knights 2" sprawiła niedosyt. W składzie nie ma już Washingtona, nie ma muzyków z Weather Report, Maurice White swoją rękę przyłożył tylko do 3 z 14 kompozycji. Zastąpienie genialnego Omara Hakima automatem perkusyjnym dopełnia obrazu klęski. Całość ratuje Ramsey Lewis. Najlepszym utworem jest finałowy kawałek "Dawn". To popisowy numer gitarzysty Jonathana Butlera, który swoją solówkę prowadzi w unisonie grając i śpiewając jednocześnie - zupełnie jak George Benson. Ciekawostką jest fakt, że na basie gra tutaj Verdine White z Earth Wind & Fire .
Płyta Urban Knights z numerem 3 od oryginalnych "rycerzy" oddaliła się jeszcze dalej. Stało się tak pomimo odejścia od wytwórni GRP. Mnóstwo tu elektroniki, żadnego żywiołu, ciężkie brzmienie - w sumie niewiele ciekawego. Pozostałe dokonania Urban Knights były mi dotąd nieznane. Owszem, coś tam wydali, ale na naszą prowincję to nie dotarło. Nie robiłbym z tego powodu afery, bo i chyba nikomu zbyt wielka krzywda się nie stała. Ja sam straciłem zainteresowanie zespołem, aż do pewnego majowego dnia...
Ku mojemu zdumieniu w sklepie w kraju nad Wisłą znalazłem na półce płytę "Urban Knights 6". Zaskakiwała już sama okładka. Zamiast charakterystycznych esów-floresów znanych z wcześniejszych płyt tu było tylko zdjęcie muzyków. Drugie zaskoczenie to biały instrumentalista w podstawowym składzie. Do tej pory był to chyba - z gościnnymi wyjątkami - czarny zespół. Trzecie zaskoczenie pojawiło się, gdy włączyłem płytę. Rycerze wrócili i są wielcy!
Już pierwsze sekundy zapowiadają zmianę. Słychać po prostu nabijany przez bębniarza rytm. Wreszcie normalne dźwięki niezmielone przez kretyńską elektronikę. Oczywiście wśród wykonawców wymieniony jest "programming", ale odpuszczam temu gościowi, nie daje on o sobie znać zbyt często. Płyta jest bardzo żywiołowa, wręcz taneczna. Niektóre kawałki są bardziej nastrojowe - jak na przykład "Footprints", lecz po spokojnym wstępie i tak zaczyna się bardzo smakowite "mieszanie". Co ciekawe, w utworze jest wspaniałe solo fletu, ale w opisie nie ma ani słowa o tym, by ktoś grał na tym instrumencie. Fatamorgana?
Ogromne zdziwienie wzbudziło we mnie odejście ze składu głównej gwiazdy zespołu - pianisty Ramseya Lewisa. Mistrz pojawia się tylko w dwóch utworach, w tym w skomponowanym przez siebie i swego syna "Memorias Belas". To bardzo melodyjny kawałek, nieco ocierający się o latynoski klimat .
Ile "Urban Knights 6" ma wspólnego z "oryginalnym" Urban Knights? Prawdę mówiąc, jeśli chodzi o skład to bardzo niewiele. Ciągłość utrzymuje tylko Ramsey Lewis, w "szóstce" w podstawowym składzie jest też klawiszowiec Kevin Randolph, który pokazał się już na "dwójce". Nie jest więc to już "supergrupa". Średnia wieku muzyków jest spokojnie o jakieś 30 lat niższa, niż u "oryginalnych" rycerzy. Ale nie to jest ważne. Urban Knights 6 wracają do tego, co pokazali "ojcowie założyciele". Wirtuozeria, żywioł, świeżość, i funky wyciągnięte nie z komputera, ale ze strun, bębnów i płuc muzyków. To jest to!

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone