Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



DORWAĆ CHILI'EGO

Lucjan Bilski



 


Kręcenie filmów zawsze niesie ze sobą ryzyko klapy - artystycznej albo finansowej. Produkowanie kontynuacji, tzw. sequeli, podwaja to ryzyko. W końcu odgrzewany kotlet nie smakuje tak samo jak świeży.

F. Gary Gray próbował uniknąć tej pułapki, ale udało mu się to tylko połowicznie. Jego film "Be Cool" (tytuł znów nie przetłumaczony na język polski!) to kontynuacja "Dorwać Małego" z 1995 roku. Obraz Barry'ego Sonnenfelda był świetną komedią, zrobioną z pomysłem i smakiem. Sequel depcze mu po piętach, ale sprawia wrażenie przekombinowanego.
Chili Palmer, gangster i lichwiarz, który w "Dorwać Małego" zmienił fach i został producentem filmów, teraz marzy o branży muzycznej. Okazja sama wpada mu w ręce. Oto spotyka początkującą, ale bardzo utalentowaną piosenkarkę, związaną niekorzystnym kontraktem z dwoma wrednymi typami. Chili, jak to Chili, decyduje i od razu oznajmia to konkurentom, że kontrakt zostaje rozwiązany i to on przejmuje opiekę menedżerską nad wokalistką. Chłopaki nie dają za wygraną i podejmują walkę, niekoniecznie fair play. Dość wspomnieć, że w rozgrywkę o kontrakt i kilkaset tysięcy dolarów zostanie wplątany pewien krewki producent hip hopowych nagrań, a także nieporadni przedstawiciele rosyjskiej mafii.
W filmie dużo się dzieje, konkurenci snują intrygi wymierzone w swoich przeciwników, a w tle mamy kilka sympatycznych piosenek, głównie z lat 70-tych. Branża muzyczna została ukazana z przymrużeniem oka, jako środowisko wściekłych psów, gryzących się o najlepszy kawałek kości. Miałem jednak nieodparte wrażenie, że niektóre partie scenariusza (opartego na książce Elmore'a Leonarda) zostały dopisane na siłę, byle tylko "podkręcić" intrygę, chwilami osiągając niestety efekt przeciwny do zamierzonego.
W "Be Cool", obok Johna Travolty jako Chili Palmera, występuje cała plejada znanych i lubianych aktorów. Przemyka gdzieś Danny de Vito, oczywiście grający znanego już z "Dorwać Małego" Martina Weira. John Wood, jako zamieszany w szemrane interesy producent muzyczny, ginie już na początku filmu. Harvey Keitel jako Nick Carr jest po prostu sobą - szorstkim i nieugiętym facetem. W filmie występują też popularni muzycy: Steven Tyler i Joe Perry z Aerosmith, Black Eyed Peas oraz André 3000 z Outkast. A u boku Travolty pojawia się nie kto inny tylko Uma Thurman! Scena, w której razem tańczą to ewidentne nawiązanie do "Pulp Fiction". F. Gary Gray puszcza tu oko do widza, i to mi się podoba. Reżyser w ogóle udowadnia, że ma poczucie humoru - na przykład kiedy Chili Palmer, już w pierwszej scenie, z niesmakiem wypowiada się o sequelach. Albo kiedy Steven Tyler wyznaje, że nigdy nie pokazuje się w filmach. Pozytywnie zaskoczył mnie też Dwayne Johnson, czyli The Rock. Po rolach bezwzględnych twardzieli i wojowników pokazuje światu, że ma też talent komediowy. Zresztą po cichu wyznam wam, że ucharakteryzowany a la Kool and the Gang wyglądał tak śmiesznie, że w ogóle go nie poznałem...

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone