Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



FESTYN Z ŻAŁOBĄ W TLE

Agnieszka Krupak




Minęły już trzy tygodnie, odkąd Watykan poinformowawał świat o krytycznym stanie zdrowia Jana Pawła II i ponad dwa od Jego śmierci. Przez ten czas świat przyglądał się Polsce z zaciekawieniem, odkrywając nasze narodowe cechy, jakich sami chyba nie byliśmy świadomi.

Nie ukrywam, że te szczególne dni spowodowały we mnie uczucie dumy z bycia Polką i silnej identyfikacji z rodakami. Niestety, dumę tę zastąpiła w krótkim czasie obawa, że już niedługo świat zacznie przyglądać się nam ze zdziwieniem i rozbawieniem. A to za sprawą narodowego wyścigu o najbardziej oryginalny absurd , ukrywający się pod hasłem "zróbmy coś razem dla uczczenia śmierci papieża".
Polacy, jako naród zawsze gotowy do ogólnonarodowych zrywów, podjęli się uczestnictwa w propagowanych przez media oraz młodzieżowe organizacje akcji na rzecz pokazania nam wszystkim, kto bardziej kochał papieża Polaka. Przyznam szczerze, że poczułam niesmak, gdy w dniu pogrzebu Ojca Świętego otrzymałam od przyjaciółki z Polski list, w którym zacytowała mi treść sms-ów, jakie dostała od swojego operatora, a które zawierały swoisty szantaż emocjonalny ("Jeśli nie wyślesz tego sms-a 4 osobom, czekają cię 4 lata niepowodzeń". "Wyślij tę wiadomość 5 osobom, niech pomodlą się za papieża."). Wizerunek Jana Pawła II został dość sprytnie wykorzystany przez zmyślnych operatorów sieci komórkowych, którzy dzieki temu osiągnęli dodatkowe wpływy za oferowane usługi (jak wiemy, ceny za usługi telekomunikacyjne w Polsce są jednymi z najdroższych w Europie), zaś wytwarzanie takiej presji na klientów nosi znamiona przestępstwa. Pomijam tu kwestie moralne, jednak pewna jestem, że wykorzystano dla osiągnięcia materialnych korzyści fakt, iż pogrążeni w smutku i żałobie ludzie nie zawsze są w stanie wykazać się szybkim i racjonalnym myśleniem. Zaś z informacji wyczytanych na internetowych forach wiem, że łańcuszki takie w dniach żałoby papieskiej krążyły po Polsce głównie wśród młodzieży, która akcję tę potraktowała z należytą powagą, zgodnie z założeniem jej sprytnego pomysłodawcy. Podobne łańcuszki o pseudokatolickiej treści przesyłano sobie za pomocą popularnego polskiego komunikatora Gadu Gadu, co z pewnością pomogło nieśmiałym nawiązać nowe znajomości i być na towarzyskiej fali w tych smutnych dla Polaków chwilach.
Katolicyzm polski zawsze był i jest ludyczny, więc działania takie nie zaskoczyły mnie w jakiś szczególny sposób. Wzbudziły jednak niesmak i zdziwienie, że nikt nie kontroluje publicznych religijnych uniesień narodu, przybliżających się w niebezpieczny sposób do profanacji. Istota papieskiego sacrum zaczęła bowiem oddalać się krokiem pospiesznym, a jej miejsce zajął ogólnonarodowy festyn o podłożu katolickim, z żałobą w tle. Jednak w najbardziej nieprzyjemny sposób uderzyły mnie informacje o ogólnopolskich akcjach gaszenia świateł w domach, do czego nawoływały nie tylko organizacje młodzieżowe, ale i regionalne media.
W piątek, 8 kwietnia, a więc w dniu pogrzebu papieża, światła w domach na Śląsku pogasły, gdy telewizja przypomniała, iż jest godzina 21.37. Wcześniej radiostacje katolickie nawoływały do akcji gaszenia świateł w godzinie śmierci papieża, apel taki rozsyłany był również za pomocą telefonów komórkowych i internetu. Światła pogasły również w wielu innych miastach Polski, w Bydgoszczy wygaszono je podczas odprawianej mszy żałobnej na Starym Rynku, w centrach miast o godzinie tej słychać było dźwięk syren i klaksony samochodów. Dobę później, 9 kwietnia, gdy o 21.37 rozpoczęła się modlitwa na Łęgach Dębińskich w Poznaniu, w której uczestniczyło kilkadziesiąt tysięcy osób, w poznańskich domach masowo wyłączano oświetlenie. W tym samym czasie w Łodzi wierni wzieli udział w Apelu Jasnogórskim, zapalając o 21.37 świece, które zostały wzniesione do góry w hołdzie zmarłemu Ojcu Świętemu.
Takich zbiorowych akcji było w tych dniach w Polsce wiele. Psychologia tłumu owładnęła ludźmi w sposób podręcznikowy, czczenie zaś godziny śmierci papieża stało się modnym symbolem religijności. W cyberprzestrzeni zaczęły wybuchać kłótnie o to, kto bardziej kocha papieża, oraz pojawiły się pomysły na bicie nowych rekordów, udowadniających tę miłość i szacunek do największego Polaka wszechczasów. Stało się oczywistym, że kto światła nie zgasi, prawdziwym Polakiem nie jest. Światła gaszono, zaś apele przytomnych, że katolicką tradycją jest właśnie nie gaszenie, a zapalanie świateł zmarłym, by oświetlić im drogę do wieczności spotykały się z nieskrywaną agresją. W internecie zaczęły pojawiać się coraz to nowe pomysły na spektakularne formy okazywania hołdu zmarłemu - od cosobotniego wygaszania miast począwszy, na wieczornych dzwonach kościelnych skończywszy. Pomysłodawcy próbowali wywrzeć, zwłaszcza na ludziach młodych, presję: nie jesteś z nami, więc jesteś przeciw nam. Dopiero apel Kurii Arcybiskupiej w Krakowie nawołujący do zaprzestania akcji synchronicznego wygaszania miast, co mogłoby nieść za sobą rozmaite niebezpieczeństwa i możliwość wypadków, zakończył ten specyficzny festyn uliczny. Jedynie ogłoszona w internecie inicjatywa, by w niedzielę o godzinie 21.37 spotkać się w miejscach wczorajszego kultu papieskiego i uprzątnąć z ulic wypalone znicze i zwiędłe kwiaty, nie spotkała się z poparciem społecznym. Pokazało to, nie pierwszy zresztą raz, jak kiczowaty obrazek społecznej jedności Polacy wymalowali sobie na pożegnanie papieża.
Mecze "jedności" między Cracovią a Legią, czy GKS a Polonią, zakończone bójkami ulicznymi i zdemolowaniem stadionu ukazały polskie piekiełko, skrywane pod słowami narodowej dumy, solidarności i zamiłowania do wszystkiego, co stanowi dialog do pojednania. Bezmyślne naśladownictwo pustych gestów umocniło mnie w przekonaniu, jak niewiele niektórzy wynieśli ze słów papieża "Otwórzcie drzwi Chrystusowi". Ilu z nas zamiast wyłączenia świateł w mieszkaniu przeznaczyło te pięć minut na okazanie czułości swoim dzieciom, by pomóc im zrozumieć dorosłych w tym trudnym dla wszystkich tygodniu? Ile osób zrezygnowało z osobistego uczestnictwa w pogrzebie Ojca Świętego, przeznaczając pieniądze odłożone na podróż do Rzymu na pomoc sierotom lub umierającym na raka pacjentom dziecięcych hospicjów? Kto w piątek, obejrzawszy relację z pogrzebu w Watykanie, poświęcił resztę ustawowo wolnego od pracy dnia na odwiedziny u chorej ciotki? Na Onecie, polskim portalu cenionym przez mnie ze względu na jakość podawanych informacji, pojawiła się opinia jednego z jego użytkowników: "Czynienie dobra nie polega na wyłączaniu światła. Wyłącz w sobie obłudę i małostkowość, nie na pięć minut, ale na zawsze". I to zdanie najbardziej oddaje atmosferę Polski po-papieskiej ostatnich dni, kiedy to zamiłowanie moich rodaków do reality show wzięło górę nad okazją do wyciszenia się i rozważnej zadumy. Polska żałoba jest spektakularna i głośna, ale obawiam się, że pogrążeni w niej nie otworzymy Chrystusowi drzwi. Bo nikt Jego pukania nie usłyszy.

 

Z WYSOKIEJ PÓŁKI

Krzysztof Surma



W przyjaźni najtrudniejsze są chwile, w których przychodzi moment rozstania. Oto umiera najlepszy kumpel. Śmierć dopada go w jakimś momencie istnienia i prze długi czas trzyma w swoich szponach. Bliski nam człowiek gaśnie powoli jak dopalająca się cmentarna świeca.

Wokół toczy się normalne wielkomiejskie życie. Ludzie się spieszą, odwiedzają pizzerie lub chińskie restauracje, kopulują, studiują, podkładają się swoim szefom. Życie biegnie swoim zwariowanym rytmem. Wrażliwy narrator zostaje boleśnie ogołocony ze swojej normalności. Odchodzi ktoś, kto mógłby być powiernikiem jego marzeń.
Martel z pozycji narratora przechodzi do postaci pedagoga "oznajmiającego" traumę śmierci. Nie ma dogodniejszego miejsca, w którym można by było usadowić się, aby obserwować w całej prawdzie świat, nas samych i wszystkie wydarzenia, jak tylko miejsce, z którego spogląda śmierć. By nie był to obraz pozbawiony formy, z pomocą przychodzi historia, wsparta o losy rodziny Roccamatio z Helsinek.
"Historia rodziny Roccamatio", to małe arcydzieło z bardzo wysokiej półki, składa się z czterech opowiadań. Ich styl jest zwięzły i prosty, bohaterowie ludzcy i przyjaźni. W dalekim tle Martel umieszcza bezlitosnych karierowiczów, aktorów życiowego dramatu, solidaryzując się z ludźmi, którzy normalnością zdobywają przestrzeń trwania. Bohaterami stają się weterani wojny wietnamskiej, dyrektor więzienia oraz pozostawiona sobie samej nestorka pewnego szacownego rodu. Wojna nie spowodowała uszczerbku w psychice Johna Mortona, a fotel dyrektora nie wymazał sumienia z życia Harry'ego Parlingtona. John Morton w piekle Wietnamu nie uciekł w obłęd, lecz odkrył piękno muzyki wczesnego baroku. Generał Wetmoreland pozostał tchórzem i kabotynem, natomiast Bach, Albinioni, czy Telemann wyznaczyli Mortonowi nowy wektor celowego życia.
Harry Parlington opisuje wykonanie kary śmierci z drobiazgową dokładnością. Wykwintna kolacja przed śmiercią, rozmowa z kapelanem, poprawne zachowanie ofiary. Niestety, między wierszami znajdziemy lęk, ból, rozpacz, agresję, sprzeciw wobec głupoty przestępstw. Dobry przykład dla homini sapiens, którzy nie umieją wartościować swego czasu.
Ostatni akord to rozmowa babci i wnuczka, obrazująca zderzenie świata secesji z nowoczesnością. Opowiadanie należy czytać równolegle, tzn. frazami obu postaci, dzięki czemu międzypokoleniowy consensus będzie łatwiej zauważalny. Historyczny "topór wojenny" został zakopany przez wnuczkę w chwili odkrycia tajemnic przeszłości. Ludzkie życie wszak nie zaczyna się od wczorajszego dnia lub wynalezienia komputera.
"Cztery opowiadania z tego zbiorku, to najlepsze efekty moich prób pisarskich - pisze o swojej twórczości Yann Martel. - Odniosły sukces. Zdobyły dla mnie parę nagród, "Helsinki" zostały przeniesione na ekran, "Ostatnie godziny i warianty" - także na ekran i dwukrotnie na scenę. Po raz pierwszy opublikowano je w formie książkowej w Kanadzie w 1993 roku, a potem jeszcze w sześciu innych krajach. Widząc te opowiadania sąsiedzi przestali walić w ściany i przychodzili, aby mi pogratulować. Za ten dreszcz przyjemności - nadal jestem im wdzięczny". Sądzę, że warto sprawdzić, czy nagrody to wynik obiektywizmu jury. Zapewniam, że podróż w świat bohaterów opowiadań Yanna Martela będzie nader miła.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone