Kuzynka
zatelefonowała w sobotę rano - jak na sobotę, zbyt wcześnie...
Była dla mnie miła i uprzejma, jak ktoś obcy, a nie własna
kuzynka, więc od razu domyśliłem się, że muszę jej w czymś
pomóc. Wyszło na to, że mamy z żoną zająć się przed południem
jej dwiema córkami w wieku 8 i 10 lat - rodzice wyjeżdżali
na cały dzień.
Monolog kuzynki, w którym pojawiły się liczne cytaty z wypowiedzi
dziewczynek, które podobno bardzo lubią ciocię i wujka, oraz
przypomnienie, jak to się fajnie razem bawiliśmy u babci pod
stołem, zakończył się szybko i bez dania mi szansy na wtrącenie
choćby słowa. Nie zdążyłem nawet powiedzieć, że zostałem do
tej opieki sam, bo moje ślubne szczęście wyszło na dłużej
z domu. Miała przecież, jak zawsze w sobotę, bardzo ważne
sprawy do załatwienia: fryzjer, kosmetyczka, i co najmniej
trzygodzinne bieganie po sklepach, zakończone najprawdopodobniej
zakupem trzydziestej pary butów, które i tak po pierwszym
założeniu okażą się za małe i do niczego nie będą pasować.
Pojawi się dzięki tym nie pasującym do niczego butom konieczność
zakupu następnej sukienki, albo przynajmniej spódniczki, do
której nie będzie pasować znowu coś innego. Wiec trzeba będzie
kupić... Gdyby opisać proces dopasowywania do siebie elementów
ubioru przez nasze panie, to najtrafniejszy dla takiego dzieła
naukowego byłby filmowy tytuł "Never ending story".
Po zakupach żona miała jeszcze w programie kawę z przyjaciółkami
- do popołudnia czas zleci. Co było robić - sam pojechałem
zaopiekować się dziećmi...
Po drodze padający śnieg nasunął mi program zajęć. Na przywitanie
zakomunikowałem więc: dziewczynki, mam wspaniały pomysł na
spędzenie czasu. Najpierw idziemy na saneczki na pobliską
górkę, potem ulepimy bałwanka, a następnie pójdziemy w nagrodę
zjeść jakieś ciastko. Jakiś obiad też się wykombinuje, wieczorem
jakąś bajkę wam opowiem... Nie zdążyłem dokończyć, bo starsza,
Kaśka powiedziała: wujek, te sanki i ciacho to niezłe pomysły,
ale reszta... Kto teraz bałwanka lepi - chyba przedszkolaki.
Młodsza - Zośka z pobłażliwym uśmiechem dodała: no, wiesz
wujek, ale masz zabytkowe teksty. Prawie się zarumieniłem
- może rzeczywiście nie dopasowałem dobrze planu do gustu
współczesnych dam w tym wieku? Na saneczkach okazało się,
że znacznie bardziej od zjeżdżania z górki spodobało się im
użycie mnie jako galopującej siły pociągowej. Właśnie się
zastanawiałem, czy konieczność zawiązania sznurowadła będzie
dobrym pretekstem do zatrzymania się i złapania oddechu, gdy
usłyszałem z tyłu chichoty i wołanie: nieźle wujek - nieźle!
Jak się trochę postarasz i pobiegasz trochę szybciej, to będziemy
na ciebie mówić supermen!
Sprawa wyżywienia dziewczynek też wymknęła mi się z rąk. Nawet
nie spostrzegłem, kiedy zostałem posadzony przy stoliku u
McDonalda. Wiesz, wujek - przekonywały mnie oba chichoczące
nadal aniołki - ty na pewno nie wiesz, co jest tutaj najlepsze,
a w dodatku widać, że się trochę zasapałeś, więc sobie usiądź
przy stoliku i odpocznij. Daj tylko pieniądze, a my kupimy
co trzeba. Przyniesiemy Tobie wszystko, nie trudź się... wujeczku...
To wszystko "co trzeba" składało się z trzech "szejkusiów"
i szeregu kolorowych kartoników i torebek. Dla mnie przeznaczony
był "zestaw nr 3" - według moich opiekunek bardzo
pyszne i pożywne jedzenie. Mieściło się TO w dużym kartonie
zawierającym 5 frytek i 3 kawałki panierowanego kurczaka wielkości
znaczka pocztowego, ale za to do zestawu należała dwudziestocentymetrowa
plastykowa figurka Pinokia. Dziewczynki po chwili ożywionej
dyskusji między sobą wykazały troskę, czy ja się aby najem
i pobiegły po następny zestaw nr 3. Podsumowując nasz pobyt
na "uczcie" powiedziały: no, widzisz wujek - ty
się najadłeś, a my mamy takie same figurki pinokia i nie będziemy
się kłócić...
Resztę popołudnia spędziłem posadzony w fotelu przed telewizorem,
z puszką piwa w garści, z komentarzem wygłoszonym, przez starszą:
wujek! Ty jesteś facet, to na pewno z chęcią sobie ..."popstrykasz"
pilotem. Młodsza dodała z przekonaniem: Na pewno to wujek
lubisz - tata zawsze w sobotę po południu to robi.
Okazało się, że obie miały już program na popołudnie. Do młodszej
przyszła koleżanka, a starsza była umówiona na spotkanie w
internecie....Nie wyglądało na to, żeby się nudziły...
Wracając do domu z wyrzutami sumienia, że mimo wszystko nie
zrealizowałem swojego ambitnego planu opieki nad dziewczynkami,
pomyślałem nagle, że kobieta od najmłodszych lat wie jak zmobilizować
biednego mężczyznę do wysiłku i spowodować, że postępuje on
całkiem niezgodnie ze swoimi zamierzeniami.. One to mają chyba
w genach umieszczone! Jak inaczej to wytłumaczyć?
|