Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PODNIEBNY SZALENIEC

Plastuch



 


Czy film biograficzny o człowieku, którego nazwisko mało komu w Polsce coś mówi może być ciekawy? Czy opowieść o wydarzeniach, o których nikt u nas właściwie nie słyszał jest w stanie porwać publiczność? Trudna sprawa. Potrzebna jest historia, nić łącząca całą fabułę. Jakaś akcja, emocja, nerw, napięcie z kulminacją w finale. Tu "Aviator" niestety nie porywa.

Dzieło Martina Scorsese bardzo wyraźnie można podzielić na trzy części - główne warstwy scenariusza. Pierwsza cześć to opowiastka o filmie kręconym przez głównego bohatera w połowie lat 20-tych. Historia sukcesu osiągniętego wbrew wszystkim przeszkodom, na przekór rozsądkowi, który nakazuje podporządkowanie się utartym trendom. Druga warstwa to oczywiście Howard Hughes i kobiety. Destrukcyjne miłości i miłostki. Ciekawe o tyle, że wśród wybranek potentata lotniczego były największe gwiazdy amerykańskiego kina. I wreszcie ostatnia, trzecia warstwa, czyli konflikt i walka dwóch koncernów lotniczych - TWA z PanAm'em. Każdy z tych elementów jest wpleciony w całość, ale w istocie są to odrębne historie, które łączy jedna postać. Uwaga widza jest więc "podzielona" przez trzy. Oglądamy jakby odcinki serialu. Zbiegiem okoliczności film trwa akurat trzy godziny.
Amplituda dramaturgii filmu skacze to w górę, to w dół. Żaden z trzech obszarów filmu nie wciąga do końca. Zdecydowanie najlepszy pod tym względem jest finał. Dramaturgia przesłuchań Howarda Hughesa przed komisja senacką jest znakomita. To jednak za mało, by powiedzieć, że fabuła filmu wciąga. Czy można mieć jednak o to pretensje? Tu scenariusz pisało życie. Zbytnie fantazjowanie oddaliłoby film od prawdy historycznej, co przecież byłoby jeszcze gorsze. Dlatego "Aviatora" pod tym względem mimo wszystko nie oceniam surowo.
Sukces takiego filmu w 90% zależy od odtwórcy głównej roli. I tu bezdyskusyjnie możemy być świadkami zjawiska doskonałego. Leonardo DiCaprio bardzo niesłusznie uchodzi za synonim gwiazdki co najwyżej rozpalającej serca nastolatek, albo hulaki szalejącego po nocnych klubach. Rolą Hughesa "boski Leo" wysłał wszystkich swoich prześmiewców do kąta. Jest wspaniały. Arsenał jego środków aktorskich jest zdecydowanie bogatszy niż tylko nieustannie zmarszczone brwi.
Postać, którą kreuje DiCaprio dotknięta jest lękiem, czy wręcz chorobą psychiczną. Jednocześnie Howard Hughes jest geniuszem. To wizjoner, można by rzec artysta lotnictwa. Nękany kłopotami finansowymi zrzuca "przyziemne" problemy na barki swoich współpracowników, sam zajmuje się wyłącznie tym, co wyprzedza jego czas. Zawsze o krok do przodu, zawsze w aurze szaleństwa. Z czasem jednak jego geniusz ustępuje miejsca chorobie. DiCaprio oddaje to w fantastyczny sposób. Widzimy człowieka coraz bardziej pogrążonego w świecie swoich fobii. Przeszkadza mi jednak, że film kończy się w sposób "otwarty". Kulminacja choroby Hughesa wypadła akurat w momencie jego przesłuchań przed komisją senacką. Jego triumf przyćmiony został świadomością, że walka z chorobą jest przegrana. Niestety z biografii nie dowiemy się, jak dalej się potoczyły losy konstruktora samolotów. Drugi szczegół, który nieco dziwi to brak znamion starzenia się głównego bohatera. Howarda Hughesa oglądamy na przestrzeni mniej więcej 20 lat. Zewnętrznie DiCaprio nie przechodzi jednak większej metamorfozy.
"Aviator" w swojej obsadzie ma plejadę gwiazd. Niektóre z nich od jakiegoś czasu królują na ekranach kin - jak na przykład znana między innymi z "Władcy pierścieni" Cate Blanchett, czy Kate Beckinsale - inne już z racji udziału w epizodzikach dodają filmowi blasku. Do tej drugiej grupy należą Jude Law, Willem Dafoe, Alec Baldwin, czy Ian Holm. Na szczególną uwagę zasługuje Alan Alda - pamiętny "Sokole oko" z serialu MASH. Tu Alda zagrał senatora Ralpha Owena Brewstera. Ta kreacja zdecydowanie przyćmiła pozostałe. Alda znakomicie prezentuje reakcje senatora na zmieniające się okoliczności. Od bezwzględnego tupetu, po utratę pewności siebie, nerwowość.
Najnowszy film Martina Scorsese jest zdecydowanie bardziej udany niż na przykład "Gangi Nowego Jorku". Nie warto przy tym czekać na werdykt Akademii Filmowej przyznającej Oscary. Bez względu na to ile statuetek przypadnie temu filmowi, warto poświęcić "Aviatorowi" trzy godziny.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone