"Marzyciel"
to oparta na faktach relacja o tym, w jaki sposób powstał
"Piotruś Pan" Jamesa Matthew Barrie'go. Nie mam
pojęcia, na jakich źródłach opierał się scenarzysta David
Magee, wydaje mi się jednak, że ta historia została w pewien
sposób wyidealizowana.
Oto przechodzący właśnie twórczy kryzys młody pisarz poznaje
atrakcyjną wdowę z czterema synami. Chłopcy okazują się wspaniałą
inspiracją dla pisarza. Wątpliwości budzi jednak na przykład
charakter relacji Barrie'go z czarującą wdową Sylvią Llewelyn
Davies. Choć "towarzystwo" huczy od plotek, Barrie
zafascynowany niezwykłą osobowością chłopców spędza z nimi
czas każdego dnia tak długo, aż pójdą spać, a potem... wraca
do swojej żony. Trochę to odbiega od serialowo-romansowych
schematów jakimi nasiąknięta jest dzisiejsza publiczność.
Małżeństwo pisarza jest w rozsypce, choć nie wynika to bezpośrednio
ze zdrady, czy jakichś awantur. Wszystko odbywa się bardzo
"higienicznie". Ta sterylność relacji między bohaterami
filmu trochę drażni. Widać, że efekt ten jest jakimś uproszczeniem.
Wszystko bowiem układa się idealnie. Każdy pokazany na ekranie
charakter jest "czysty". Każdy ma swoje racje, nikt
nie jest winny, nikt się przeciw niczemu nie buntuje, z nikim
się nie kłóci. Wyjątkiem są chłopcy, ale nawet oni zostają
w bardzo delikatny sposób ostatecznie "spacyfikowani".
Dzieciństwo jest jakoby najwspanialszym okresem w życiu człowieka.
Jednak nie wszyscy się z tym zgadzają. Wystarczy wspomnieć
bunt przeciwko "upupianiu" w "Ferdydurke"
Gombrowicza. Bardzo podobnym głosem jest film "Marzyciel".
W gruncie rzeczy jego głównymi bohaterami są chłopcy - czterej
bracia. Z jednej strony okazują się bywalcami kolorowego świata
wyobraźni, bawią się w Indian, czy piratów, z drugiej strony
dorosłość wyciąga po nich swoje łapska. Śmierć ojca, choroba
matki, sztywne konwenanse narzucane przez babcię zmuszają
ich do dostosowywania się do świata takiego, jakim jest.
James Matthew Barrie wychwala świat wyobraźni. To ma być ucieczka
przed bólem, którego zaznaje się każdego dnia. Problem polega
na tym, że cierpią już nawet kilkuletnie dzieci, ucieczka
w świat fantazji jest więc tylko oszustwem. Właśnie ten dylemat
jest roztrząsany w "Marzycielu". Skoro dzieci padają
ofiarą wypadków, bądź intryg dorosłych, to dlaczego jest przed
nimi ukrywana prawda? Czterej bracia są traktowani "z
góry", tak jakby nie należało im się wyjaśnienie tego
co zaszło. Taki błąd popełniają wszyscy za wyjątkiem Barriego.
Dla niego nawet najmłodszy z braci - Peter - jest godnym partnerem
w dyskusji o najtrudniejszych sprawach.
"Marzyciel" jest przepełniony nostalgią, nie brakuje
momentów, w których szlocha cała widownia. Trudno się powstrzymać
od łez zwłaszcza w finale. Nie brakuje w tym filmie także
humoru i ciepła. Walorem "Marzyciela" jest obsada.
W głównych rolach wystąpili: John Depp (to pierwsza jego rola,
w której wydaje mi się być wiarygodny), Kate Winslet, i zabawny
tu Dustin Hoffman. Na szczególną uwagę zasługuje czwórka malców
odtwarzających role braci.
Warto wspomnieć o muzyce Jana A.P. Kaczmarka. Nominacja do
Oskara sprawiła, że jest on na topie w rankingach kompozytorów
muzyki filmowej. Jego ścieżka dźwiękowa jest bardzo delikatna,
operuje wyłącznie w małej, ewentualnie średniej dynamice -
jest bardzo dyskretna. Z powodzeniem podkreśla niezwykle ciepłą
atmosferę tego filmu. Operuje zwłaszcza smyczkami, ucieka
od potężnych symfonicznych brzmień, gdzieniegdzie, zwłaszcza
w ilustracjach bajkowego świata pojawiają się zaczarowane
głosy żeńskiego chórku.
"Marzyciel" to chyba jedyny film nominowany do tegorocznych
Oskarów jaki widziałem. Będę mocno za niego trzymał kciuki.
|