Po
wejściu do wrocławskiego "Baru" przy ulicy Księcia
Witolda 2 myślę sobie: Ile tu świateł! Jakie to małe! W telewizji
wygląda zupełnie inaczej! Przychodzimy z przyjaciółmi odpowiednio
wcześnie, inaczej moglibyśmy zostać odprawieni z kwitkiem.
W drzwiach wita nas dwóch ochroniarzy, którzy wskazują gdzie
należy zostawić kurtki, płaszcze, torebki. Wstęp w sobotni
wieczór - 10 złotych. Na prawym nadgarstku zostaje odciśnięta
duża czerwona pieczątka z napisem "Bar". Panie udają
się do toalety, żeby dopracować to, co zrobiły fryzjerka,
manicurzystka i kosmetyczka. Panowie idą zamówić coś do picia.
Nie wypada przecież tak stać bez niczego.
87 minut do wejścia na antenę
Kto przychodzi do "Baru"? - Ja nie lubię pokazówki
- mówi Piotr z Dobrodzienia (opolskie). - Tutaj są same wieśniaki.
Przyjechałem zobaczyć tę chałę!
Obok mnie stoi trójka sympatycznie wyglądających osób: Agnieszka,
jej chłopak Tomek i jego mama Helena. Są z Katowic. Byli we
Wrocławiu na zakupach, a wizyta w "Barze" jest uwieńczeniem
dnia. - Grzechem byłoby nie pójść - stwierdza z uśmiechem
dziewczyna.
W "Barze" dziwnym trafem spotykam wielu znajomych,
którzy wcześniej zarzekali się, że nigdy tu nie przyjdą. Nikt
nie chce się pokazać, wielu ostentacyjnie ucieka przed kamerami,
ale w rzeczywistości każdy marzy, żeby zaistnieć. Tylko co
to za sława? "Bar" żeruje na najniższych instynktach.
Na jaw wychodzą pikantne szczegóły życia intymnego uczestników
programu. Z błahostek robi się sensacje i sprzedaje, opatrując
tanimi epitetami. Wszystko to bardzo kręci publikę.
61 minut do wejścia na antenę
Michał z Jeleniej Góry ma bardzo sprecyzowane poglądy: -
Jak ta popelina wygląda? To jest totalna reżyseria! Tu nie
wolno nic zrobić na luzie, bo zaraz będzie padaka! Czuję się
jakbym grał w jakimś filmie. - Bierze duży łyk piwa. - Żeby
zaistnieć przez 15 minut wystarczy zrobić z siebie pajaca
i wtedy masz pewność, że cię pokażą! - Michał uważa, że to
nie jest reality show, ale recording show. Potrafi jednak
docenić starania realizatorów i chwali ich profesjonalizm.
On wie, że scenariusz już dawno został napisany. Chłopak krytykuje
całe przedsięwzięcie, ale już za chwilę robi wszystko, żeby
znaleźć się w kadrze.
Z boku rozlega się okrzyk: - Próba! Statyści do próby zespołu!
Statyści do teledysku! Proszę nie palić - zespół ma to zakontraktowane!
Na salę wchodzą gwiazdy zespołu Blue Lagoon. Będą wykonywać
piosenkę "Break my stride". Oczywiście, że nie na
żywo. Wszyscy muzycy goszczący w "Barze" grają z
playbacku.
Chłopak siedzący przy barze prosi swoją dziewczynę, by podeszli
bliżej sceny. - A kto będzie pilnował krzeseł? - pyta z wyrzutem
dziewczyna. Każde miejsce jest tutaj bardzo cenne. Rezerwowane
są nie tylko stoliki czy loże, lecz także krzesła przy samym
barze.
48 minut do wejścia na antenę
Dwie sympatyczne dziewczyny, z którymi rozmawiam są tu kolejny
raz. Zatrudniły się w Agencji "Edwin" i przychodzą
tu pracować jako statystki. Nie chcą się przedstawić, ale
po jakimś czasie odruchowo wyrywają im się imiona: Ewelina
i Agnieszka. Wyższa, blondynka w bluzeczce z króliczkiem Playboya
jest ze Świdnicy i studiuje na drugim roku germanistyki. Jej
koleżanka jest studentką administracji we Wrocławiu. Dziewczyny
są chętne do rozmowy, ale wszystkiego powiedzieć nie mogą,
a już na pewno nie to, ile tu zarabiają. W każdym razie "wychodzi
mniej niż w supermarkecie". Agnieszka i Ewelina przychodzą
tu w czwartki, piątki i soboty, bo wtedy jest "na żywca".
- Trochę to męczące, ale bywa wesoło - z uśmiechem mówi Ewelina.
Zadaniem dziewczyn jest pokazywać innym, że jest super, nakręcać
atmosferę i cały czas się uśmiechać. Muszą być już półtorej
godziny przed rozpoczęciem programu. Za wstęp nie płacą. -
Jeszcze by tego brakowało! - z ironią mówi Agnieszka.
W "Barze" można usłyszeć komentarze ostatnich wydarzeń.
Michał z Jeleniej Góry: - Wybór laski dla Bartka Latawskiego
był pomysłem producenta, bo robiło się już tak strasznie nudno.
Z każdego można wylansować gwiazdę. - Michał twierdzi również,
że każdy, kto tu wchodzi dostaje dyskietkę, na której jest
program całej imprezy i jego wyreżyserowanego zachowania.
- Każdy, kto tutaj wchodzi dostaje dysk - ma klaskać, stukać
i pukać. Tu jest na maksa sztucznie!
Statystki coraz bardziej się rozkręcają. Dziewczyny wiedzą,
kto jest w porządku, z kim mogę jeszcze porozmawiać, a kto
na pewno nic nie powie. Z ochrony od razu mogę zrezygnować.
Za to operatorzy są bardzo mili.
30 minut do wejścia na antenę
-Przypominam, że za 15 minut należy zgasić papierosy i wyłączyć
telefony komórkowe - odzywa się prowadzący. Atmosfera robi
się coraz bardziej napięta. Zbliża się pora emisji na żywo.
Jest jeszcze czas, żeby poprawić makijaż i fryzurę, ale to
już ostatnia szansa. Trzeba jeszcze wysłać sms do rodziny,
która w domu licznie zasiadła przed telewizorem. Przypomnieć,
żeby nagrywali program - przecież będzie się w telewizji.
Jest coraz cieplej. Z przodu, tuż za uczestnikami stoją statyści,
więc nikt się nie zdoła wepchnąć. Ale już za statystami można
sobie zajmować miejsce. Niektórzy stoją tam godzinę i nigdzie
się nie ruszają, bo wyjście do szatni albo toalety jest równoznaczne
ze stratą wyczekanej pozycji. Dlatego nieważne, czy i po co
musisz gdzieś wyjść, po prostu nie wychodzisz.
Właśnie zaczyna się próba z uczestnikami. Barowicze po kolei
mówią swoje imiona, by sprawdzić, czy nagłośnienie jest sprawne.
Pojawia się gospodarz programu - Krzysztof Ibisz. Wyluzowany,
spokojny, prowadzi już piątą edycję "Baru". Widać,
że świetnie się tu czuje. Żartuje, uśmiecha się, podaje dłoń.
Rozpoczyna się końcowe odliczanie. Pięć, cztery, trzy, dwa,
jeden... Czołówka. Słychać znaną melodię rozpoczynającą program.
Po chwili kolejno wchodzą uczestnicy przy wielkim aplauzie
publiczności. Krzyki, oklaski i wiwaty nie są bynajmniej spontaniczne.
Obok uczestników i statystów stoi mężczyzna, który wszystkim
kieruje. Pokazuje, kiedy należy bić brawo, kiedy krzyknąć
"łał" i podskoczyć. Przez najbliższe 50 minut nie
można palić, używać telefonów komórkowych i głośno rozmawiać.
Nad wszystkim czuwa profesjonalna ochrona.
ZaBARowaliśmy...
W sobotę 18 grudnia odbył się finał piątej edycji "Baru".
Czy producenci zdecydują się na kolejny program? Chyba tak.
"Bar" cieszył się dużą popularnością. Popularnością
bardzo specyficzną, bo mało kto z widzów miał odwagę przyznać
się, że ogląda program. Ktoś powiedział, że ludzie dzielą
się na tych, którzy oglądają "Bar" i tych, którzy
się do tego nie przyznają. I chyba miał rację. A sukces programu
i tłumy chętnych na castingach mogą tylko potwierdzić słowa
Harrisona Engla, który już w latach 60-tych stwierdził, że
jednocześnie boimy się i lubimy być podpatrywani.
|