Po
filmach "Underground" i "Czarny kot, biały
kot" Emir Kusturica ma otwartą drogę do serc polskich
kinomanów. Teraz ta droga zmieni się pewnie w szeroką autostradę.
W swoim nowym filmie "Życie jest cudem"
Emir Kusturica znów zabiera nas w Bałkany. Przyglądamy się
rodzinie mieszkającej przy górskiej linii kolejowej. Pociągi
jeszcze tu nie jeżdżą, inżynier Luka dopiero kładzie tory.
Jego żona, Jadranka jest śpiewaczką operową, syn Milos zaś
marzy o karierze piłkarza. Kiedy wybucha wojna, Jadranka ucieka
z węgierskim muzykiem, a Milos idzie do wojska i zostaje schwytany
przez wroga. Szansą dla Luki na odzyskanie syna jest zakładniczka
- Sabaha. Kiedy jednak Luka i Sabaha zakochują sie w sobie,
sprawa staje się znacznie bardziej skomplikowana.
Akcja rozgrywa się w Bośni. Luka jest Serbem. Sabaha - muzułmanką.
Na Bałkanach religie i kultury zawsze się mieszały. Wojenna
nienawiść przeważnie była wynikiem propagandy. W swoim filmie
Kusturica odcina się od ideologii. Pokazuje moc, jaką można
czerpać z miłości i z natury.
"Życie jest cudem" emanuje ciepłem. Nawet kiedy
w tle szaleje wojna, w przedziwny sposób nie wnika ona w ludzkie
charaktery i życie wewnętrzne. Uczciwi ludzie pozostają uczciwi,
a złodzieje, przemytnicy i krętacze nie stają się takimi
przez to, że założyli mundury - byli tacy już wcześniej. Mimo
huku wystrzałów i eksplozji barwne życie pełne rozmaitych
emocji toczy się dalej.
Film jest długi, trwa ponad 2,5 godziny. Ale Kusturica opowiada
swoją historię w tak wciągający sposób, że w ogóle nie czułem
upływającego czasu. Jego bohaterowie są ludźmi oryginalnymi
i pełnymi swoistego czaru. A bałkańskie krajobrazy mają w
sobie coś takiego, że człowiek wzdycha z nostalgią, nawet
jeśli urodził się i wychował na nizinach. Wszystko to sprawia,
że ten południowo-wschodni kawałek Europy wygląda w filmie
Kusturicy jak jakaś magiczna kraina.
|