Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



BEZ KONSERWANTÓW

Kamil Sucharski




Z natury jestem trudnym człowiekiem. Dlatego zawsze podziwiam związki, w których ludzie trwają przy sobie dziesięć, albo dwadzieścia lat. Nie chodzi mi wyłącznie o więzy miłości. Zazdroszczę też muzykom, którzy potrafią grać razem przez ćwierć wieku. Jak członkowie grupy U2.

Od czasu wydania pierwszego singla "U2:3" minęło już 25 lat. Przez ten czas zespół przeszedł długą drogę. Mimo to skład grupy nigdy się nie zmienił, od samego początku są to ci sami czterej faceci: Bono, The Edge, Adam Clayton i Larry Mullen Jr. Muzycy U2 zawsze grali rocka, ale zdarzały im się romanse, czy to z elektroniczną awangardą Briana Eno ("The Unforgettable Fire"), czy z amerykańskim bluesem i gospel ("Rattle And Hum"), czy wreszcie z elektro-popem ("Zooropa"). To wcale nie zarzuty, wręcz przeciwnie. Żaden artysta nie jest wolny od inspiracji, ale tylko najwięksi potrafią przełożyć je na język własnej twórczości i nadać im własne, niepowtarzalne piętno.
Do "Zooropy" byłem wiernym słuchaczem i kolekcjonerem muzyki U2. Płyta "Pop" przyniosła kryzys. Po pierwsze w ogóle mi się nie spodobała, po drugie - nie brzmiała wcale jak płyta U2. Bałem się następnej. "All That You Can't Leve Behind" nie pogłębiła mojego lęku, ale i nie poprawiła mi samopoczucia. Oczywiście sprzedawała i sprzedaje się doskonale, ale ja od tego czasu przestałem określać się mianem fana. Dlatego wiadomość o tym, że Irlandczycy pracują nad nowym materiałem przyjąłem bez emocji, by nie rzec, że obojętnie.
22 listopada ukazała się nowa - jeśli dobrze liczę - trzynasta płyta U2. "How To Dismantle An Atomic Bomb" to dowód na to, że siły witalne jednak nie opuściły i jeszcze długo nie opuszczą czterech Irlandczyków. Już singiel "Vertigo" dawał jasno do zrozumienia, że muzycy wracają do korzeni, czyli porzucają brzmieniowe eksperymenty i znów grają konkretnego rocka. Po pierwszym przesłuchaniu krążka wiedziałem, że to jest to.
Poza tym płyta "How To Dismantle An Atomic Bomb" nie przynosi żadnych niespodzianek. Miło jest znów posłuchać starych gitarowych sztuczek The Edge'a, np. w "City Of Blinding Lights" . Tym bardziej, że niektóre melodie obudziły we mnie sentymentalną część mojej natury. Kilka piosenek brzmi bowiem tak, że mogłyby spokojnie znaleźć się na starszych płytach U2. Posłuchajcie choćby "A Man And A Woman" . Melodia jakby z czasów "The Joshua Tree"! Po ostrym, trochę grunge'owym "Vertigo" mamy dziesięć kawałków najprawdziwszego U2, bez konserwantów i zbędnych ulepszaczy. Wszystkie zagrane z mniejszym lub większym wykopem, z wyjątkiem może piosenki "One Step Closer" , którą od biedy można nazwać balladą.
Wiem już, że płyty "How To Dismantle An Atomic Bomb" długo nie wyjmę z odtwarzacza, a jeśli miałbym sporządzić listę rzeczy, które zabrałbym na bezludną wyspę, byłaby jedną z nich. Obok wszystkich pozostałych albumów U2, słuchawek, discmana i całej góry baterii.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone