Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PO DRUGIEJ STRONIE TATR

Andrzej Mackiewicz




O Słowacji nasłuchałem się sporo. Jedni mówili, że to kraj piękny i tani. Inni, że niebezpieczny i jeśli tam jechać, to tylko z wycieczką zorganizowaną. Pomyślałem, że mogę tak słuchać do końca życia, ale najlepiej sprawdzić samemu. No i pojechałem.

Podróż samochodem rozpoczęliśmy na przejściu granicznym w Suchej Horze. Magda, Daniel i ja podekscytowani wyruszyliśmy w głąb Słowacji, gotowi na spotkanie z piękną przyrodą, fantastycznymi zabytkami i życzliwymi (taką miałem nadzieję) ludźmi. Pierwszym obiektem naszych zainteresowań było jezioro Orawskie, jednak nienadające się do kąpieli ze względu na bardzo kamieniste dno. Turyści, którzy w ten ciepły dzień szukali ochłody w olbrzymim zbiorniku wodnym, dreptali jak bociany pokrzykując z bólu stóp. Początkowo wcale nas to nie przeraziło i sami spróbowaliśmy pływać. Daniel rozciął sobie jednak palec na ostrym kamieniu. Już do końca naszej podróży miał wstręt do kąpieli w plenerze.

Przemycamy Daniela

Po osuszeniu się zajechaliśmy do Orawskiego Podzamcza, w którym znajduje się jeden z największych zamków na Słowacji. Monumentalna budowla osadzona jest na olbrzymiej skale, u podnóża której płynie rzeka Wag. Tu przeżyliśmy pierwsze niemiłe zaskoczenie. W zamku, po przekroczeniu bramy głównej zatrzymano nas i ku naszemu zdziwieniu potraktowano słowem "won"! Nie poznaliśmy przyczyny ani znaczenia wypowiedzianego wyrazu (może po słowacku "won" znaczy co innego niż po polsku?). Niesmak jednak pozostał. Czy tak traktuje się turystów, którzy zapłacili za bilety wstępu i trzymają je w dłoniach? Bardzo dziwny zwyczaj! W końcu udało nam się zwiedzić zamczysko, ale wraz z przewodnikiem i dopiero po 30 minutach. Piękno widoków i obiektu przesłoniła kultura obsługi!
Pod wieczór dotarliśmy do kempingu znajdującego się nad jeziorem Mara w okolicach Liptowskiego Mikulasza. Ceny za nocleg okazały się bardzo wysokie, mimo że wrzesień to miesiąc kończący sezon turystyczny, zwłaszcza jeśli chodzi o spanie pod namiotem. Rozwiązaliśmy jednak ten problem. Daniel ukrył się pod siedzeniami samochodu, kiedy wjeżdżaliśmy na teren kempingu. Po prostu przemyciliśmy go do wewnątrz! Wypełniałem z Magdą dokumenty meldunkowe, a Daniel zasypiał z niedostatku tlenu pod śpiworem. Po 20 minutach nie słyszeliśmy już jego sapania. Metoda okazała się skuteczna, więc stosowaliśmy ją także na kolejnych biwakach. Na wszelki wypadek wjeżdżaliśmy na kemping zawsze pod osłoną nocy.
Ku przestrodze innym turystom muszę zaznaczyć, że poniedziałek na Słowacji jest zawsze martwym dniem, bo większość obiektów do zwiedzania jest zamkniętych. Po godzinie 16.00 większość zamków i pałaców jest już zamykana na trzy spusty, więc nie ma co marzyć o podziwianiu zabytków przy zachodzie słońca.

Na szczyty i w głąb ziemi

Kolejnym etapem naszej podróży były Tatry Niżne, postanowiliśmy zdobyć najwyższe szczyty tego pasma gór. Wędrówka na Chopok (2024 m n.p.m.) zaczęła się pechowo. Szliśmy według mapy, ale nie mogliśmy znaleźć właściwego szlaku. Informacje na tablicach były zamazane lub w ogóle ich nie było, zaś najbliższe schronisko wyglądało tak, jakby nie było tam nikogo od kilku lat! Przez przypadek Magdzie udało się odnaleźć drogę. Po kilkugodzinnej wspinaczce dotarliśmy na zimny i wietrzny szczyt, osnuty gęstą mgłą. Wracając na dół spotkaliśmy człowieka z rowerem na plecach - to się nazywa poświęcenie! Weszliśmy do schroniska pod szczytem, by się ogrzać i zasmakować słowackiej kuchni. Zamówiliśmy danie główne: parówkę z czerstwym pieczywem i rozrzedzoną musztardą, które dostaliśmy bez widelców i noży! Tubylcy mają chyba dziwne mniemanie o Polakach, bo inni turyści jedząc to same danie mieli komplet sztućców.
Alternatywą dla wielogodzinnych wspinaczek było zwiedzanie tatrzańskich jaskiń. Pierwszym obiektem była Jaskinia Wolności, jedna z najdłuższych krasowych jaskiń na Słowacji. Parkingi znajdujące się przy jaskini są piekielnie drogie, toteż nielegalnie ukrywaliśmy nasz samochód na małych polanach parku narodowego. Wejście do jaskiń z aparatem fotograficznym naraża turystę na podwójny koszt, bo płaci się osobno za wejście i za możliwość robienia zdjęć. Zafundowaliśmy sobie więc prawdziwą szpiegowską przygodę - przemyciliśmy nasz aparat pod kurtką Magdy i robiliśmy zdjęcia "z przyczajki". Daniel szedł z przodu i robił sztuczny tłum. Magda zaś pilnowała z tyłu, by nikt nie przeszkodził mi fotografować stalaktyty i stalagmity.

A miało być tak pięknie...

Przystanek w mieście Trenczyn okazał się dla naszej trójki bardzo kosztowny. Zostawiliśmy samochód na parkingu i poszliśmy zwiedzać zamek na wzgórzu. Ruiny okazały się bardzo ciekawe, zaś obsługa profesjonalna. Po powrocie do samochodu miny nam zrzedły; na jednym z kół była blokada wraz z adresem straży miejskiej. Mieliśmy szczęście, gdyż siedziba straży znajdowała się 20 metrów dalej. Okazało się, że stanęliśmy na zastrzeżonym miejscu, choć nie było żadnego znaku zakazu. Krótka wymiana zdań sprawiła, iż nasz mandat zmalał o połowę. Po kilkunastu minutach pożegnaliśmy się z namolną strażą miejską, jednak nie na długo. Zostaliśmy zatrzymani ponownie po pięciu minutach za rzekomo nielegalny skręt na skrzyżowaniu. Magda wyciągnęła nas z tarapatów dzięki swojemu wdziękowi i urokowi.
Nasza podróż niestety zakończyła się przedwcześnie dzięki pewnemu incydentowi na kempingu w Bratysławie. Podczas ostatniego noclegu w stolicy Słowacji nasz namiot stał się celem rabunku. Zostaliśmy ogołoceni do ostatniego grosza, zniknął nawet cenny aparat fotograficzny. Nie znaleźliśmy skradzionych rzeczy, zaś obsługa kempingu nawet nie była zaskoczona biegiem wydarzeń tej nocy. Podobne kradzieże widocznie zdarzają się tam często. Wróciliśmy więc do Polski wcześniej niż zakładaliśmy, przybici, ale jednak trochę zadowoleni. Co zobaczyliśmy, to nasze.


POLECAM:


- jaskinie Wolności i Lodowa w Niżnych Tatrach
- górnicze miasto Bańska Szczawnica
- zamek Devin nad ujściem Morawy do Dunaju

ODRADZAM:


- kemping "Złote Piaski" w Bratysławie
- kafejki internetowe w Bańskiej Bystrzycy

 

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone