Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PONIŻEJ PASA

Kinga Malec



 


Komedie z udziałem Bena Stillera reprezentują specyficzny rodzaj poczucia humoru. Nie każdemu musi on odpowiadać. Mnie raczej nie odpowiada. "Zabawy z piłką" obejrzałam z recenzenckiego obowiązku. Nie cierpiałam jakoś szczególnie, ale ostatnią rzeczą, jaką powiedziałabym o filmie to, że mi się podobał.

"Zabawy z piłką" to kolejny film "sportowy". Schemat jak zwykle ten sam: drużyna nieudaczników wylewa z siebie siódme poty, by na koniec wspiąć się na podium i pokazać prawdziwą klasę. Dyscyplina jest za to nowa - nie było chyba dotąd filmu o zbijaku (to coś w rodzaju naszych "dwóch ogni").
Grupa fajtłapów to klienci siłowni "Szary Przeciętniaczek", prowadzonej przez Petera LaFleur (Vince Vaughn). Peter to luzak o dość niefrasobliwym stosunku do rzeczywistości. Konsekwencją takiego stylu życia są gigantyczne długi, w jakie popada "Szary Przeciętniaczek". Na domiar złego chrapkę na klub Petera ma jego sąsiad, White Goodman (Ben Stiller), właściciel ogromnej "Globalnej Siłowni". Jak zdobyć pieniądze na spłatę długów? Szansą są międzynarodowe zawody w zbijaka, w których zwycięzca bierze wszystko. Peter i jego klienci podejmują ryzyko, a reszta... jest łatwa do przewidzenia.
Poziom dowcipów nie podnosi się wyżej pasa. Może kogoś rozbawią sceny powiększania genitaliów za pomocą pompki, zaspokajania się pizzą (nie mam tu wcale na myśli zaspokajania głodu), albo miłości kretyna do szpetnej baby. Mnie to nie śmieszy. Żeby być uczciwą napomknę, że zdarzyło mi się dwa razy parsknąć śmiechem. Raz kiedy na ekranie pojawił się na chwilę David Hasselhof, a drugi - kiedy równie szybko przemknął Chuck Norris. W filmie w jednym z epizodów można też zobaczyć Lance'a Armstronga.
Jeśli wierzyć "Zabawom z piłką", mecze w zbijaka są rozgrywane błyskawicznie; w kilka minut jest po wszystkim. Gdzie tu miejsce na sportowe emocje? Nie o nie chyba chodziło. Potrzebne było tło dla wygłupów Bena Stillera. Miało być oryginalnie i śmiesznie. Wyszło nieciekawie i żenująco. Jak może być inaczej, skoro w jednej z pierwszych scen pies liże głównego bohatera po genitaliach, a w dialogach wykorzystywane jest podwójne znaczenie słowa "balls", które oznacza zarówno piłki, jak i jaja. I to bynajmniej nie kurze.

 

OSTATNIE DNI WODZA

Plastuch



"Upadek" można oceniać na różnych płaszczyznach. Pod względem rozmachu inscenizacyjnego - nawet jak na kino europejskie - raczej nie zachwyca. W porównaniu na przykład z filmem "Wróg u bram" jest skromny. Sceny walk ulicznych zostały zredukowane do minimum, większość plenerów to wciąż te same, uparcie powtarzające się miejsca: wejście do bunkra, front Kancelarii Rzeszy, jakaś uliczna barykada.

Wszystko kręcone w możliwe ciasnych kadrach, zapewne po to, by zza scenografii nie wyłoniło się coś niepożądanego. Trochę eksplozji, strzelaniny, jeden jadący po ulicy radziecki czołg wystarczyło, by film okrzyknięto superprodukcją. Jeśli tak, to za musimy za takową uznać również "Czterech pancernych".
Zdecydowanie lepiej prezentowały się sceny realizowane w pomieszczeniach. Wszystkie fragmenty przedstawiające zamienione w schrony stacje metra porażają. Nieomal czuje się panujący tam fetor. Reżyser Oliver Hirschbiegel nie szczędzi widzowi scen niezwykle okrutnych. Prezentowane dość wiarygodnie amputacje, czy ludzie strzelający sobie w łeb są stałym elementem tego filmu.
"Upadek" to rejestracja kilku ostatnich dni wojny, widzianej z perspektywy osobistej sekretarki Adolfa Hitlera - Traudl Junge. Niezwykłą wartością filmu jest to, że każda pokazana osoba jest postacią autentyczną. Nie ma fikcji, czy też "podkręcania" fabuły w imię jej atrakcyjności. Widoczny jest wysiłek traktowania tematu z kronikarską rzetelnością. Czy się udało - to sprawa historyków. Ja wierzę we wszystko, co zobaczyłem.
Film zaczyna się mniej więcej w momencie, gdy Hilter dowiaduje się, że Berlin jest już w zasięgu radzieckich armat. Ciągle jednak wierzy w zwycięstwo. Wydaje rozkazy nieistniejącym armiom, nazywa zdrajcami tych, którzy usiłują nakłonić go do racjonalnych kroków. Jednocześnie w jego otoczeniu narasta napięcie. Dokąd uciekać? Czy fuehrer ma jakiś plan? Czy szybsza jest śmierć od strzału w skroń, czy w usta? Może dogadać się z Amerykanami?
Gdy z każdą godziną widać, że nie ma ucieczki od katastrofy, reakcje są najróżniejsze. Z jednej strony libacje, seksualne orgie, z drugiej deklaracje woli walki do ostatniego naboju. Totalny rozkład. Główna bohaterka filmu, sekretarka Hiltera mówi w pewnym momencie: "to jest koszmar, z którego chcesz się obudzić, ale nie możesz". Wszyscy mają świadomość końca tego, co znają, czym żyli przez ostatnie 20 lat, co wyniosło ich na piedestał. "Nie chcę, by moje dzieci żyły w świecie, w którym nie ma narodowego socjalizmu" - tłumaczyła swoją decyzję o zabiciu szóstki własnych dzieci Magda Goebbels. Oglądamy ludzi w sytuacjach ekstremalnych, a jest to o tyle ciekawe, że są to zbrodniarze.
W dyskusji wokół "Upadku" pojawiły się i takie głosy, że jest rzeczą karygodną pokazywać Hitlera i jego otoczenie jako postaci z "ludzką" twarzą. Uprzedzony takimi opiniami nie mogę dziś wyjść ze zdumienia. Jak bardzo trzeba być ślepym, by nie dostrzec, że filmowy Hitler to zbrodniarz, który skazuje na powolną śmierć mieszkańców swojej stolicy, by nie zauważyć, że pokazany w "Upadku" fuehrer i jego poplecznicy to kreatury, które w imię umierającej ideologii swoimi ostatnimi decyzjami skazują na śmierć dziesiątki tysięcy ludzi? Oczywiście "Upadek", to nie "Pianista", gdzie widzieliśmy ofiarę zbrodniczej ideologii. Jednak śledzenie losów twórców nazizmu jest doświadczeniem równie szokującym.
W postać Adolfa Hitlera wcielił się Bruno Ganz. Dotychczas nie byłem w stanie "przegryźć się" przez filmowych fuehrerów. Zawsze byli to tylko aktorzy, nigdy postać, którą kreowali. Bruno Ganzowi po raz pierwszy udało się zawładnąć moją wyobraźnią. Przekonał mnie w 100 procentach. Postura, twarz, drżąca ręka, ataki gniewu, sprzeczności charakteru, nieustanna chwiejność pomiędzy pogodzeniem się z porażką, a wiarą w "cud" - wszystko to było bardzo sugestywne. Z podobną pieczołowitością odtworzone były kolejne figury ponurego dramatu. Wszyscy aktorzy byli również z wyglądu fenomenalnie przygotowani do odtworzenia swoich postaci - Himmler, Speer, a przede wszystkim diaboliczny Goebbels. Za każdym razem, gdy na ekranie pojawiał się Ulrich Matthes ze swoimi zapadniętymi policzkami i demonicznym wzrokiem, czułem ciarki na plecach.
Mimo nie tak bardzo istotnych w gruncie rzeczy niedociągnięć, o których wspomniałem na początku, "Upadek" jest jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym filmem, jaki przetoczył się przez kina w tym roku. Zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Po raz kolejny stawia pytanie: jak to możliwe, że cały naród dał się uwieść zbrodniczej ideologii? Pytanie o tyle autentyczne, że w finale pada z ust prawdziwej sekretarki wodza Trzeciej Rzeszy, Traudl Junge, sfilmowanej u kresu swego życia zaledwie kilka lat temu.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone