Wyjaśnijmy
to od razu: "Wysyp żywych trupów" to komedia. Choć
na ekranie oglądamy dziesiątki wyjących i wybałuszających
puste oczy sztywniaków, tym razem ma to nas nie straszyć,
ale śmieszyć. A jednak jest i śmiesznie, i straszno. Bo te
tłumy zombie - to my.
Czy nie czujesz czasami, że otaczają cię zombie? - pytają
twórcy "Wysypu żywych trupów". Przyjrzyjcie
się wujkowi gapiącemu się bezmyślnie w telewizor. Zwróćcie
uwagę na senne kasjerki w supermarketach, machinalnie powtarzające
te same ruchy. Popatrzcie na ludzi, którzy co dzień rano sztywnym
krokiem wędrują ulicami do pracy. Czy oni, czy my jeszcze
żyjemy?
Taki sygnał ostrzegawczy daje Edgar Wright już na początku
filmu. Kiedy dziwna choroba na serio zaczyna atakować społeczeństwo,
nikt wydaje się tego nie zauważać. Oprócz Shauna, głównego
bohatera, który nie rozumie, co się dzieje, ale instynktownie
wyczuwa, że to nic dobrego.
Shaun (Simon Pegg) jest typem nieudacznika, który marnuje
życie w pubie "Winchester", a swoje wieczne niezdecydowanie
przypłaca utratą dziewczyny. Chciałby dobrze, ale... nigdy
mu nie wychodzi. Choćby nie wiadomo jak się starał, i tak
zawsze w końcu wyląduje w "Winchesterze", tym azylu
ciepła i bezpieczeństwa, ze szklanką piwa w dłoni, obok swego
wiernego kumpla, Eda. Ale kiedy tajemnicza epidemia zmieni
mieszkańców miasta w chodzące żywe trupy, Shaun też zmieni
się nie do poznania. Przejmie inicjatywę i wykaże się talentem
przywódczym.
Całe szczęście, że ten film nakręcili Brytyjczycy. Ma dzięki
temu ów specyficzny posmak lekkiego absurdu. Humor też jest
lekki, chociaż jest parę gagów cięższego kalibru. Na ogół
jednak trzyma poziom. Moja ulubiona scena to ta, w której
bohaterowie okładają żywego trupa kijami bilardowymi w rytm
piosenki "Don't Stop Me Now" grupy Queen. Wygląda
to prawie jak jakaś burleska Chaplina.
W "Wysypie..." grają aktorzy raczej mało znani polskiemu
widzowi. Wyjątkiem są tu Penelope Wilton, znana choćby z ról
w "Krzyku wolności", czy niedawno w "Dziewczynach
z kalendarza" oraz Bill Nighy, pamiętny Billy Mack z
filmu "To właśnie miłość". Wszyscy jednak grają
kapitalnie, zwłaszcza Nick Frost w roli Eda, obleśnego lenia
i niechluja.
"Wysyp żywych trupów" to parodia kultowej trylogii
o snujących się ulicami zombie. Ale jest to także satyra na
przeciętnych Brytyjczyków - drętwych, zasadniczych, ułożonych.
Po prostu sztywnych. "Jest ich całe mnóstwo, nawet w
twoim domu" - zdaje się mówić Edgar Wright, i zachęca
- "Zrób coś, zanim będzie za późno".
|