MONTE CHRISTO Z SEULU
|
Olaf Ważyński
|
|

|
Piętnaście
lat więzienia to solidny wyrok. Tak surową karę można dostać
za wyjątkowo odrażające przestępstwo - rozbój z bronią, zabójstwo,
albo handel ludźmi. Jak wiadomo więzienia są pełne "niewinnych"
ludzi, ale ich sumienia przeważnie pomagają im zrozumieć ogrom
przewinienia. Co jednak wtedy, gdy człowiek w ogóle nie wie,
za co został uwięziony?
Oh Dae-su, bohater południowo-koreańskiego filmu "Old
Boy" zostaje porwany z ulicy i zamknięty w dziwnym
pokoju bez okien na piętnaście lat. Szmat czasu. Wystarczy,
by oszaleć. Zwłaszcza, że Dae-su nie ma bladego pojęcia, kto
go uwięził i za co.
Mężczyzna podejmuje rozpaczliwą próbę przewertowania swojej
pamięci. Wszystkie krzywdy, jakie kiedykolwiek wyrządził ludziom
spisuje na kartkach zeszytu. Wkrótce okaże się, że papieru
trzeba coraz więcej, i więcej. Ale ten rachunek sumienia nie
zbliża go ani o krok do odpowiedzi, komu naraził się aż tak
bardzo. Kiedy po piętnastu latach izolacji niespodziewanie
budzi się na zewnątrz, wolny, nadal nie wie nic.
Oprawca szybko ujawnia swą twarz. I zmusza niejako pana Dae-su
do rozwiązania zagadki. Obiecuje, że popełni samobójstwo,
jeśli mężczyzna w ciągu pięciu dni odgadnie, dlaczego został
uwięziony. Rozpoczyna się dramatyczna wędrówka po nitce do
tajemniczego kłębka.
Filmem Parka Chan-wook'a zachwycił się Quentin Tarantino.
Doskonale rozumiem, dlaczego. "Old Boy" momentami
jako żywo przypomina jego "Kill Bill". Dae-su tropi
swoich prześladowców i jest owładnięty pragnieniem zemsty,
zupełnie jak Szkrab. W kilku scenach samotnie staje naprzeciw
zgrai napastników i udaje mu się wybrnąć z naprawdę poważnych
tarapatów. Tarantino, bawiąc się chronologią i mieszając elementy
różnych kultur, stworzył postmodernistyczny spektakl, ale
skupił się w nim prawie wyłącznie na akcie zemsty. Park Chan-wook
idzie dalej. A właściwie głębiej. Najpierw dokonuje wiwisekcji
psychiki uwięzionego człowieka, psychiki stojącej na skraju
rozpadu. Potem oglądamy najeżoną pułapkami drogę do odkrycia
prawdy, na koniec zaś reżyser próbuje pokazać dramat cierpiącego
człowieka, którego cierpienie zmienia w anioła zemsty. W przeciwieństwie
do "Kill Bill" tu wszystko jest na serio, nie ma
umowności, nie ma puszczania oka. Koreański Monte Christo
nie ma nas bawić, tylko nami wstrząsnąć.
"Old Boy" to film niełatwy w odbiorze. Momentami
atrakcyjny wizualnie, nasycony jednak mroczną, klaustrofobiczną
atmosferą. Jest też kilka scen drastycznych, co ciekawe zbudowanych
tak, by nie pokazać najgorszego momentu, ale by wszystko dopowiedziała
wyobraźnia. Zaś cała intryga budzi podziw swą maestrią, ale
i przerażenie - okrucieństwem i wyrachowaniem.
Koreańczycy zaprezentowali światu kawał solidnego kina. Podobno
sam David Lynch myśli o nakręceniu amerykańskiego remake'u
(potwierdzając tym samym tezę, że w Hollywood nie ma już twórców,
są tylko odtwórcy). Quentin Tarantino zaś powinien przestać
się zachwycać, a zacząć niepokoić. Ma bowiem poważnego konkurenta.
|
|
|

|
Los
Angeles w nocy wygląda jak... każde inne wielkie miasto. W
barach tańczy się i pije. Na ulicach spaceruje i kradnie.
W domach, apartamentach, ale i knajpach ludzie odpoczywają,
rozmawiają, a czasem giną. Bo po Los Angeles, jak pewnie po
innych wielkich miastach, nocą może krążyć płatny morderca.
W filmie Michaela Manna "Zakładnik" niejaki
Vincent (Tom Cruise) wsiada wieczorem do taksówki i każe
się wozić po Los Angeles na, jak wyjaśnia, krótkie spotkania
biznesowe. Na pierwszym postoju na taksówkę wożącego go Maxa
(Jamie Foxx) spada z okna martwy facet. I już wiadomo, jakie
to interesy ma do załatwienia Vincent. Taksówkarz zostaje
zmuszony do kontynuowania kursu, a killer rusza na dalsze
łowy.
"Zakładnik" to doskonały przykład wysokiej klasy
rzemiosła filmowego. Dobry film, który nieźle się ogląda.
Jednak to tylko rzemiosło. Nie ma więc co pisać o wartościach
artystycznych. Na dobrą sprawę, gdybym się uparł, miałbym
też na co ponarzekać. Na przykład na schematyczność fabuły.
Vincent i Max jadą taksówką. Rozmawiają. Zatrzymują się. Vincent
wysiada i zabija. Jadą dalej, rozmawiając. Znów stają. Morderca
załatwia "interes" i zmusza taksówkarza do dalszej
jazdy. Jego tropem rusza policja. I tak do końca, aż Vincent
wyeliminuje wszystkie ofiary z listy. Oczywiście widz ma zadawać
sobie pytanie, czy Maxowi uda się przeżyć, ale kto zna realia
Hollywoodu, od razu sobie na nie odpowie. Michael Mann robi
wprawdzie mały wyłom w tym schemacie, umieszczając po drodze
kilka niespodzianek. Dodam jednak, że przynajmniej dwie z
nich dla średnio inteligentnego widza nie będą żadnym zaskoczeniem.
Max ma aż nadto okazji, żeby uciec przestępcy. Dlaczego tego
nie robi? Bo nie ma w nim za grosz inicjatywy. Jest typem
człowieka, który biernie poddaje się losowi. To dlatego już
dwanaście lat jeździ w taksówce, a o swoich życiowych planach
(firmie wynajmującej limuzyny) potrafi tylko marzyć. Vincent
zdaje się rozumieć, że trafił mu się szofer idealny. Trzyma
go więc na muszce, ale zarazem obdarza swoistym zaufaniem.
Dopiero podczas nieoczekiwanego spotkania Maxa ze zleceniodawcami
Vincenta taksówkarz odkryje, że i on potrafi "zagrać"
twardziela i czegoś żądać. Od tej pory nie będzie już tak
uległy. Niebezpieczeństwo i realne obcowanie ze śmiercią zmieni
jego charakter.
Być może dorabiam na siłę filozofię do "Zakładnika"
i dopisuję postaciom cechy, jakie sam chciałbym w nich widzieć.
Wolę jednak wierzyć, że scenariusz opiera się nie tylko na
szablonach, nieprawdopodobnych zbiegach okoliczności i wierze
w naiwność widza. Bo jeśli tak, to pan Mann nie zasłużył na
oklaski. Aktorzy też nie prezentują wyżyn swoich możliwości.
Jamie Foxx mógłby się bardziej postarać, by uwiarygodnić postać
niezdecydowanego fajtłapy. Tom Cruise jako płatny zabójca
też jest niespecjalnie przekonujący. A szkoda. Była okazja,
by na chwilę odejść od zwykłego emploi bohatera pozytywnego
i wycisnąć z postaci Vincenta coś więcej poza zimnym spojrzeniem
i skąpymi grymasami. Zamiast tego wyszła rola jakich wiele.
Nijaka.
|
|
|