Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



DZIENNIKARZ DŹWIGNIĄ HANDLU

Rafał Nowak




Ryba psuje się od głowy. Politykom mało kto już wierzy. Są oportunistami walczącymi o wpływy przekładające się na zyski, a nie o realizację swojej wizji państwa. Zresztą większość z nich nawet takiej wizji nie ma. Gorzej jednak, że kłopoty z "kręgosłupem moralnym" mają ci, których praca opiera się właśnie na zaufaniu. Mowa oczywiście o dziennikarzach.

Jakiś czas temu w ogólnopolskiej gazecie można było przeczytać o szefie pewnej redakcji, który kupił sobie gdzieś samochód, czy materiały budowlane, a potem robił tam newsy. Tak przynajmniej opisała to gazeta. Sytuacja bardzo dziwna, bo news był rzekomo elementem transakcji: "ty mi dasz zniżkę, ja ci zrobię newsa". Nie wiem jak było naprawdę, ale nikt mi nie wmówi, że takie rzeczy się nie zdarzają.

Najzupełniej normalną praktyką w polskich mediach jest posługiwanie się dziennikarzami do naciągania firm na reklamy. Wygląda to tak. Do firmy X jedzie dziennikarz Kowalski. Pisze tekst, w którym opisuje na przykład nowy model jakiegoś samochodu. Tekst jeszcze nie został opublikowany, ale do firmy X dzień, dwa po wizycie dziennikarza dzwoni pracownik reklamy z gazety i mówi: "współpraca między nami wygląda wspaniale, macie świetne samochody, o których napisał nasz dziennikarz, zdaje się, że tekst ma się pojawić jutro, no może za tydzień, to chyba możemy liczyć na reklamę od was?".
Dalej scenariusz jest taki: jest reklama i tekst, który jest jak laurka, albo nie ma reklamy i opublikowany jest "suchar", a dziennikarz dostaje zakaz kontaktowania się z firmą X. Oczywiście przykład z samochodem można zastąpić czymkolwiek innym: wycieczkami turystycznymi, czy telewizorami. Możliwe jest nawet naciąganie samorządów: "opublikujemy dodatek o waszej wspaniałej gminie, ale koszty wydruku itd., to co najmniej 10 tysięcy zł". Są tacy, którzy się na to godzą.

Nie ulega jednak wątpliwości, że największy smród krąży wokół tematyki samochodowej. Tu panuje wolna amerykanka. Zdarza się, że dziennikarz sam w jednej osobie naciąga firmę na kasę oraz "obsługuje" ją medialnie. Znam taki przykład z telewizji. Najpierw reklama, potem program, w którym bez żenady prezentowany jest produkt firmy, której reklama pojawiła się pół minuty wcześniej. W znanym mi przypadku jest tak, że dziennikarz (czy można go tak nazwać?) przez kilka miesięcy brał kasę do własnej kieszeni od firm, które przedstawiał w swoim programie. Jest to sprzeczne z jakimikolwiek zasadami rzetelnego dziennikarstwa, ale jest to również sprzeczne z przepisami prawa, które regulują funkcjonowanie mediów. Niestety nikt się nimi nie przejmuje.
Są i redakcje, w których próbuje się zachować jakieś pozory uczciwości. Od momentu opublikowania tekstu, czy materiału telewizyjnego do pojawienia się reklamy mija na przykład pół roku - tak żeby nikt nie kojarzył jednego z drugim. Coraz częściej jednak szefowie redakcji nie przejmują się takimi ceregielami. Co więcej, "zrobienie" materiału pojawia się nawet w cennikach reklam. Praca dziennikarza traktowana jest zwyczajnie jako jedno z narzędzi reklamowych. I nie miejcie złudzeń. Dzieje się tak nawet w największych redakcjach i ogólnopolskich telewizjach.

A dziennikarze, jak to dziennikarze. Jest wielu, którzy swoją pracę traktują jako szczególne zadanie, wymagające od nich wiarygodności - w końcu to zawód zaufania publicznego. Ale zwłaszcza młodych bardzo łatwo złamać. Żaden nie podskoczy, gdy usłyszy od szefa: "jedź do firmy X, i grzecznie mi tam, bo mamy z nimi układ".
W swoich cennikach niektórzy dealerzy samochodowi mają zniżki dla poszczególnych grup zawodowych. Na 5 procent gdzieniegdzie mogą liczyć księża, o upusty mogą prosić lekarze. Największe zniżki są jednak dla dziennikarzy. Nawet 13 procent. Niech mi ktoś powie, że to nie jest łapówka.

 

 
Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone