Już kilka minut po powiadomieniu policji,
na miejsce wypadku lub kolizji przyjeżdża pomoc drogowa. Radiowóz pojawia
się zazwyczaj dopiero po kilkunastu minutach. Taka sytuacja w województwie
opolskim trwa od dawna. Pytanie nasuwa się samo: czyżby opolska policja
współpracowała z właścicielami lawet?
- Absolutnie nie - mówi komisarz Dariusz Biernacki, naczelnik
sekcji ruchu drogowego Komendy Miejskiej Policji w Opolu.
- Wszystkie informacje do naszych patroli przekazywane są
drogą radiową. Wystarczy, że ktoś nas podsłuchuje...
Policja korzysta ze specjalnego radiowego pasma, którego teoretycznie
nie można podsłuchać. Ale tylko teoretycznie. W praktyce jest
całkiem inaczej. Nie ma bowiem w Polsce żadnego przepisu zabraniającego
słuchania policyjnych komunikatów. Istnieje natomiast zakaz
wykorzystywania tych informacji do własnych celów o charakterze
gospodarczym. Jeśli ktoś to robi, łamie prawo.
- Takie pseudopomoce drogowe są naszą zmorą od lat - przyznaje
komisarz Biernacki. - Utrudniają pracę na przykład poprzez
zablokowanie ulicy. A poza tym naciągają ludzi, i to na duże
sumy.
Po co ten przetarg?
W ubiegłym roku Urząd Miasta w Opolu i Starostwo Powiatowe
ogłosiły przetargi na usługi z zakresu pomocy drogowej.
- Wysłaliśmy 25 zaproszeń do firm z terenu powiatu opolskiego,
specjalizujących się w tego typu zleceniach - wyjaśnia wicestarosta
Krzysztof Wysdak. - Firma, która chciała wygrać przetarg,
musiała spełnić szereg postawionych przez nas wymagań, między
innymi mieć odpowiednie wyposażenie do holowania aut osobowych
i ciężarowych, świadczyć usługi całodobowe, a także posiadać
parking zadaszony.
Najlepsze okazały się dwie firmy. Jedna z Namysłowa, której
zadaniem jest obsługiwanie autostrad, druga z Opola. Nie było
by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po Opolu codziennie
jeździ ponad 40 samochodów holowniczych różnych korporacji
drogowych. Natomiast w książce telefonicznej można znaleźć
jedynie numery kilku. Po co zatem organizowany był przetarg,
skoro i tak laweciarze robią, co im się żywnie podoba? - Naszym
zadaniem było wyłonienie najlepszej firmy - mówi wicestarosta
Wysdak.
Walka o holowanie powypadkowych samochodów toczy się nie tylko
w Opolu. Firma Mateusza Różyckiego z Niemodlina od wielu lat
świadczy usługi transportowe. Kiedyś właściciel miał nawet
podpisaną umowę z tamtejszym samorządem, która zapewniała
mu wyłączność na gminnych drogach. Sytuacja jednak zmieniła
się diametralnie z momentem ogłoszenia przetargu. - Było to
około półtora roku temu - wspomina Różycki. - Gdy przystępowałem
do przetargu, dysponowałem z kolegą sześcioma samochodami
i parkingiem. Moja oferta została jednak odrzucona. Przetarg
wygrał człowiek, który miał wówczas tylko jeden samochód.
Błyskawiczne holowanie
Franciszek Bakanowicz od dawna przemierza lawetą ulice Opola.
Na temat swojej pracy potrafi opowiadać godzinami. - Podsłuchiwanie
policji nie jest żadnym problemem. Wystarczy mieć odpowiedni
skaner. Nie jest potrzebne żadne pozwolenie ani homologacja
- tłumaczy Bakanowicz.
Opolski wydział kryminalny wielokrotnie już organizował akcje
przeciwko nierzetelnym pracownikom pomocy drogowych. Zabierane
były urządzenia podsłuchowe, a sprawy trafiały do kolegiów.
Komisarz Dariusz Biernacki nie ukrywa, że prowadzenie takich
działań można jednak porównać do walki z wiatrakami.
Kiedy dyżurny policji z danego komisariatu przekazuje radiowozom
informację o kolizji, na miejsce zdarzenia udaje się od razu
kilku, czasem nawet kilkunastu konkurencyjnych przewoźników.
Franciszek Bakanowicz wielokrotnie był świadkiem walk pomiędzy
poszczególnymi laweciarzami. Dochodziło do rękoczynów i ostrych
wyzwisk. - W tym interesie liczy się tylko kasa - mówi Bakanowicz.
Opolski laweciarz zapamiętał szczególnie jedną sytuację. Mieszkaniec
Opola uczestniczył w kolizji. Na miejsce zdarzenia błyskawicznie
przyjechało kilka lawet. Po 30 minutach dojechali funkcjonariusze
policji. Mężczyzna został poproszony do radiowozu. Kiedy po
chwili chciał ze swojego samochodu wziąć dokumenty, zobaczył,
że jego auto zniknęło. Okazało się, że zostało już przewiezione
na parking, a właściciel dostał rachunek opiewający na 560
złotych. Droga holowania wynosiła około 600 metrów.
Ile powinno kosztować holowanie samochodu? - Ryczałt miejski,
czyli do 25 kilometrów wynosi od 100 do 120 złotych - mówi
Franciszek Bakanowicz. Kiedy kierowca błyskawicznie zabranego
wozu otrzymał rachunek, kategorycznie odmówił zapłaty. Właściciel
parkingu przy ulicy Krapkowickiej zabronił więc wydania samochodu.
Na miejsce przyjechała policja. Funkcjonariusze kazali zapłacić
za parking 36 złotych i wydać samochód.
Mieć spokój albo pieniądze
- To jest zwykłe chamstwo, żeby zabierać samochód i dopiero
przy odbiorze podać cenę za holowanie. Większość kierowców
płaci, aby mieć święty spokój. Niektórzy jednak walczą - mówi
Bakanowicz.
Po takiej walce inny laweciarz, Krzysztof Baryła, został wydalony
z Polskiego Związku Motorowego. Jest jednak do tej pory czynnym
członkiem Ogólnopolskiego Zrzeszenia Właścicieli Prywatnej
Pomocy Drogowej. Systematycznie uczestniczy w licznych szkoleniach
organizowanych przez Komendę Główną Policji. Jako jedyny w
Opolu posiada uprawnienia do prowadzenia akcji ratunkowych.
- Jak mi się bardzo nudzi, to słucham, co policjanci w eterze
gadają - przyznaje - ale nigdy tych wiadomości nie wykorzystałem.
Z chwilą wykupienia Auto Casco lub OC (w zależności od firmy)
klient nieodpłatnie otrzymuje kartę assistance. Jest na niej
podany numer, pod który należy zadzwonić w razie wypadku lub
awarii samochodu. Wówczas konsultant powiadamia znajdującą
się najbliżej pomoc drogową. Takie usługi są z reguły dużo
droższe niż samodzielnie wezwanie lawety. Assistance zwraca
jedynie równowartość 100 euro. Dla przykładu: jeśli zepsuje
nam się auto koło Częstochowy, za holowanie do Opola zlecone
przez naszego ubezpieczyciela zapłacimy 800 złotych. Jeśli
zamówimy usługę sami, możemy zaoszczędzić nawet połowę tej
kwoty.
- Cóż nam pozostaje? - zastanawia się komisarz Biernacki.
- Dalej będziemy ścigać nieuczciwych pracowników pomocy drogowych.
Może kiedyś odniesie to w końcu skutek.
|