To
było 15 kwietnia. W warszawskim klubie "Stodoła"
odbyła się kolejna impreza pod hasłem "Kultownia".
Jednym z punktów programu jest tam tzw. bitwa kapel. Nie na
pięści i bejsbole, lecz na gary i gitary. Specyficznym wyróżnikiem
tego boju jest fakt, że wygrywa niekoniecznie lepszy. Zwycięzcą
będzie ten wykonawca, który się bardziej spodoba, a to nie
zawsze to samo.
Tam, gdzie jest element rywalizacji, zawsze pojawia się podejrzenie
o nieuczciwość. Zarzuty stawiane są sędziom, rywalizującym
oraz ewentualnej publiczności. W przypadku "Kultowni"
sędziuje sama publiczność, a remisów nie ma, więc podejrzenia
mogą się dublować. Tak dzieje się regularnie. Ale wyjaśnijmy
najpierw, o co chodzi. Na każdej "Kultowni" do boju
stają dwie kapele. Każda z nich, na tym samym sprzęcie nagłośnieniowym,
gra przez pół godziny. Werdykt wydaje publiczność, która po
bitwie wrzuca swe głosy do urny wybranej kapeli. Zwycięzca
pojedynku gra później w następnej bitwie, na kolejnej "Kultowni",
z nowym przeciwnikiem. Rodzaj granej muzyki nie ma znaczenia.
Zasada wyboru jest prosta - albo się podoba, albo nie. Ot,
i wszystko.
Wróćmy teraz do wspomnianej daty. 15 kwietnia zmierzyły się
w boju Happysad, kapela z Warszawy, i Hasiok, zespół ze Śląska.
Wygrał ten pierwszy. Jak można było później przeczytać na
różnych forach internetowych, ślązacy byli skazani na porażkę
z góry. Bo zawiedli fani, którzy przyjechali do Warszawy w
śladowych ilościach; bo na klęskę skazany jest każdy, kto
gra na cudzym sprzęcie; bo akustyk sfuszerował; i tak dalej,
i tym podobnie. Obowiązkowo pojawiły się też skargi pod adresem
lokalnej publiczności - że była złośliwa, od początku sprzyjała
Happysad'owi, i podobno nawet wrzucała głosy do urn jeszcze
przed występem śląskiej konkurencji.
Pomijając wszelkie niesnaski, jakie mogły poróżnić fanów
obu kapel, trzeba przyznać, że koncerty były na wysokim poziomie.
Żaden z zespołów nie dał ewidentnej plamy. Happysad zwyciężył,
bo tak zagłosowała publiczność, ale to podczas występu Hasioka
bawiono się tłumnie i gwarnie. A i mnie przypadł do gustu
śląski rap, okraszony inteligentnym graniem.
Hasiok narodził się osiem lat temu - jak chce legenda - w
stołówce Wydziału Prawa Uniwersytetu Śląskiego. Na tej uczelni
studiowali Vulgar i Guru - założyciele kapeli. Swoją debiutancką
płytę "Brudy" nagrali w 1996 roku. I oto stał się
cud. Praktycznie bez żadnej promocji płyta stała się znana
w całym kraju. Wywiady, autografy, wycieczki w zakładach pracy...
Tę falę zainteresowania zwieńczyła nominacja do Paszportu
Polityki. I to wszystko w ciągu jednego roku! Rok temu wyszła
drga płyta Hasioka - "Siła konkretu".
Co gra Hasiok? Powiedzieć, że rap, to zdecydowanie za mało.
Rap to w końcu tylko sposób ekspresji wokalisty. Oprawa dźwiękowa,
choć bazuje głównie na ciężkim rocku (zwłaszcza na koncertach),
miewa też różne akcenty: hiphopowe ,
jazzowe, dance'owe, czy balladowo-popowe. Jednak najważniejsze
są tu teksty. Jak to w rapie bywa, są bezkompromisowe. Napastliwe
lub prześmiewcze ,
przeważnie okraszone sporą liczbą wulgaryzmów. Można by powiedzieć,
że słowa niecenzuralne to jeden ze znaków firmowych Hasioka
.
No, ale skoro nadaje się zespołowi taką nazwę (hasiok to w
gwarze śląskiej śmietnik)...
A propos: Hasiok to chyba jeden z nielicznych zespołów, nie
tylko rapowych, które próbują przebić się, czasem śpiewając
w gwarze regionalnej. Jak mówił w jednym z wywiadów wokalista
Vulgar, chciał opisać w tekstach swoje życie na Śląsku językiem,
który oddaje klimat ulicy. To niezły koncept, podtrzymujący
ideę małych ojczyzn, i między innymi dlatego Hasiok, choć
w "Stodole" przegrał, dla mnie i tak jest lepszy.
Jak to kiedyś śpiewali harcerze: "W pojemniku na śmietniku
szperam często całą noc, w pojemniku na śmietniku można znaleźć
rzeczy moc".
|