Oświadczam wszem i wobec: nie czuję się bezpieczny na ulicach!
A także w parkach, przejściach podziemnych, na stadionach
i podwórkach. Mijając grupki ludzi liczące conajmniej trzy
osoby, napinam odruchowo mięśnie, będąc gotowym na ewentualną
ucieczkę. A kiedy widzę w oddali większe zgromadzenia, od
razu skręcam i idę inną drogą. W takich sytuacjach obecność
policjantów działa na mnie zdecydowanie uspokajająco. Sęk
w tym, że - jak to się mówi - kiedy policja jest najbardziej
potrzebna, nigdy jej nie ma. I coś w tym jest.
Za to kiedy funkcjonariusze zaczynają się chwalić, jak to
spada przestępczość, a wzrasta wykrywalność, albo jak bezpiecznie
robi się w polskich miastach - zgrzytam zębami. I od razu
przypomina mi się, jak to na moich oczach jakiś Bogu ducha
winny studencina został znokautowany przy ruchliwej ulicy
dużego miasta. Ot tak, za nic. Chyba za to, że ośmielił się
żyć.
Student i tak miał szczęście. Przyjął dwa ciosy i padł, ale
napastnicy poszli sobie dalej. Ja miałem większego pecha.
Bandziorów było sześciu. I choć był ze mną brat, co do ułomków
nie należy, to przewaga liczebna była zbyt duża. Nie daliśmy
rady. Ciężko było w ogóle się bronić, bo atak nastąpił błyskawicznie
i był zmasowany.
Mogło być gorzej. Gdyby napastnicy umieli bić skutecznie,
obaj wylądowalibyśmy w szpitalu. Była to po prostu grupka
podpitych gówniarzy, którym się nie spodobaliśmy. A ściślej
fakt, że nie dołożyliśmy im 45 (słownie: czterdziestu pięciu)
groszy do wina. Skończyło się na paru siniakach i krwotoku
z nosa.
Mógłbym tu opowiedzieć jeszcze, jak wyglądało składanie zeznań
na policji, a zwłaszcza konfrontacja z zatrzymanymi sprawcami.
Oj, byłoby co opowiadać! Ale przypominając to sobie, już zaczynam
się denerwować. Dodam tylko, że sprawa w końcu trafiła do
sądu. Jednak, mimo że od pobicia minęły już cztery lata, nic
w tej sprawie się nie działo i nie dzieje.
A ja nadal nie czuję się bezpieczny na ulicach. Marzę o tym,
żeby zamieszkać na jakimś totalnym odludziu, gdzie nie będą
się snuć pijane bandziory, szukające okazji do wybicia komuś
zębów. Marzenia marzeniami, ale łatwiej chyba będzie kupić
na bazarze jakiś kindżał albo nosić w plecaczku sztachetę.
Też pomaga.
|