Kilka spraw ostatnio rozgrzewało nastroje w narodzie. Pomińmy
aferę Rywina (ileż można...), referendum unijne (sonda w poprzednim
numerze Sprawy z pytaniem "czy w UE będzie nam dobrze?"
nie wzbudziła jakoś zainteresowania) i skandal pedofilski
w Poznaniu (znowu?!). Co pozostaje? Ano, "Langenort".
Jeśli jest jeszcze ktoś, kto nie wie o co chodzi, wyjaśniam.
"Langenort" to pływająca klinika aborcyjna. Należy
do holenderskiej fundacji "Women on Waves" (Kobiety
na falach). Tajemnicą poliszynela jest, że na statku dokonuje
się zabiegów przerywania ciąży. W tym celu jednostka wypływa
na wody eksterytorialne, gdzie nie dosięgnie jej antyaborcyjne
prawo poszczególnych krajów.
Sprytne, prawda? Problem w tym, że aby zabrać na pokład kobiety,
które chciałyby usunąć ciążę, trzeba przybić do portu. "Langenort"
kilka dni temu wpłynął na polskie wody z zamiarem zacumowania
w którymś z portów Zatoki Gdańskiej. W niedzielę 22 czerwca
statek wpłynął do portu we Władysławowie. Kilkadziesiąt osób
(wśród nich działacze Młodzieży Wszechpolskiej) przywitało
go okrzykami: "Mordercy", "Gestapo", obrzuciło
jajkami i czerwoną farbą (dlaczego gestapo?). Dostało się
załodze, a ktoś próbował nawet przeciąć nożem linę cumowniczą.
Rozpętał się wielki szum. Na antenie ogólnopolskich rozgłośni
radiowych politycy wypowiadali się o wizycie w Polsce statku-kliniki
aborcyjnej. Ci z prawicy mówili o skandalu, o naruszeniu polskiego
prawa, wołali, że za chwilę pewnie przypłynie statek do robienia
eutanazji. Politycy lewicy z kolei przypominali, że pojawienie
się takiego statku to problem natury moralnej, a nie prawnej,
że nie można zakazać statkowi przybicia do polskiego portu,
bo na razie nikt tam prawa nie złamał.
Pływające statkiem "Langenort" feministki twierdzą
w ogóle, że będą zabierać kobiety na wody eksterytorialne
po to, aby edukować je z zakresu planowania rodziny i aby
prowadzić warsztaty z antykoncepcji. Tere-fere, to akurat
mogą spokojnie robić na lądzie. Po co te wykręty?
Tymczasem kilkoro posłów LPR domagało się od prokuratury wszczęcia
postępowania przeciwko holenderskiej fundacji "Women
on Waves", a przy okazji także przeciwko polskiej Federacji
na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. LPR-owców wyprowadza
z równowagi przypuszczenie, że na statku "Langenort"
mogą być tabletki wczesnoporonne RU486, zakazane przez polskie
prawo.
Problem może rozwiązać się sam. Okazało się bowiem, że "Langenort"
wpłynął do portu we Władysławowie bez wymaganego zezwolenia.
Kapitan portu mógł nakazać mu opuszczenie portu i nałożyć
na niego karę administracyjną. W wysokości nawet 30-krotności
krajowej pensji! Kiedy kończę pisać ten tekst, stanęło na
tym, że jednak "Langenort" pozostał we władysławowskim
porcie.
|