Jeśli wierzyć oficjalnej biografii, Marcin Rozynek zainteresował
się muzyką rockową za sprawą U2. Podobno wszystko zaczęło
się, kiedy usłyszał "Pride (In The Name Of Love)".
Potem do kręgu zainteresowań włączył jeszcze The Cure, Cocteau
Twins, Dead Can Dance i Faith No More. Rozrzut spory, ale
jak mawia Rozynek - "dobra muzyka jest dobra, zła jest
zła".
Czy ktoś pamięta zespół Atmosphere? Grupa te zaczynała od
próby połączenia pomysłów tzw. progresywnych i brzmień artrockowych
z melodiami britpopowymi. Na pierwszej płycie z 1997 roku
mieli fajny kawałek pt. "Pływ" - dobra melodia,
ciekawy tekst. Z całej płyty tylko on nadaje się do słuchania,
pozostałe utwory nie dorastają mu do pięt. Z drugim albumem
z 1999 roku - "Europa naftowa" - było niestety podobnie.
Znów tylko jeden hicior, a reszta do kosza. Otóż w grupie
Atmosphere grał właśnie Marcin Rozynek. Gość poczuł jednak
zupełnie inne ciągoty i... zespół przeszedł do historii.
Rozynek zdołał zainteresować swoimi solowymi koncepcjami
grono ważniaków, między innymi z wytwórni Sony Music Polska.
W sprawę zaangażował się nawet sam Grzegorz Ciechowski. Wprawdzie
zmarł, zanim solowy debiut Rozynka ujrzał światło dzienne,
ale na przykład we wszystkich utworach słychać nagrane przez
niego partie instrumentów klawiszowych.
"Księga urodzaju", bo taki jest tytuł płyty, to
typowe dzieło autorskie. Rozynek podpisał się pod wszystkimi
piosenkami - zarówno jako kompozytor, jak i autor słów. Co
ciekawe, Rozynek nie gra tu w ogóle na gitarze. Czyżby pokłócił
się ze swoim instrumentem? Ze znanych nazwisk, na płycie występuje
Leszek Biolik, i to nie tylko jako basista, ale także producent
całości. Co do muzyki, to z pewnością każdy już słyszał piosenkę
"Najlepsze"
- radio katuje ją niemiłosiernie. Wspomnę tylko, że tym razem,
inaczej niż w przypadku Atmosphere, całość trzyma ten sam
poziom. Smacznego!
|