W czwartek 5 czerwca uczestniczyłem w jednym z najlepszych
koncertów w moim życiu. We Wrocławiu wystąpił holenderski
zespół, wciąż stosunkowo mało znany The Gathering. Tu pojawia
się problem: jak napisać o czymś, pod czego wrażeniem pozostaję
do dzisiaj? Jak przelać na papier odczucia, przeżycia, emocje,
wrażenia? Można napisać po prostu: świetny koncert, wszyscy
żałujcie, że tam nie byliście, i tyle. No, ale może spróbuję
jednak coś napisać.
Trochę się bałem tego koncertu. Zespół ostatnio trochę zwolnił
i bałem się, że jak zaczną jeszcze improwizować, to po prostu
będą smęcić. O, jak miło się rozczarowałem! Ostatnia płyta,
"Souvenirs", która jest właśnie wolna, zabrzmiała
jeszcze lepiej niż w oryginale. Nawet nie trzeba było specjalnie
oczekiwać na kawałki z "Mandylion" czy "Nighttime
Birds"; nie dlatego, że było ich dużo, ale dlatego że
nie było aż takiej potrzeby ich grania.
Koncert odbył się w klubie W-Z. I to kolejny plus. Nie ma
to jak bezpośredni kontakt z zespołem. Koncerty na stadionach
nie oddają tego klimatu. W klubie staniesz prawie oko w oko
z muzykami, widzisz jak grają na gitarach, jak każdy przeżywa
to co robi.
Przed The Gathering grały dwa inne zespoły: April Ethernal
i Naamah. Nie będę się rozpisywał na ich temat. Elementem
wspólnym na pewno jest to, że w każdym z nich śpiewa wokalistka.
Ale w odróżnieniu od The Gathering grają o wiele mocniej.
Tak na marginesie, The Gathering też wywodzi się z podwórka
metalowego.
Na początku zdziwienie: Anneke wychodzi na scenę i bierze
gitarę. Tego jeszcze nie było. No dobra, nie jest wirtuozem,
ale na pewno niezły dodatek do całego przedstawienia. A może
od kiedy nie ma w zespole Jelmera Wiersmy, Anneke próbuje
nadrabiać brak jednej gitary?
Kochani, co tu dużo gadać: było i "Strange Machines",
i "Nighttime Birds" i "You Learn About It".
Zdziwiło mnie jak dużo młodych ludzi jest na koncercie i jak
dobrze znają teksty utworów. Mówi się, że najlepsze płyty
The Gathering ma już za sobą, ale jakże się mylą ci, co tak
twierdzą. Zespół zwolnił tempa i zmienił styl, ale moim zdaniem
dowodzi to tylko, że wciąż się rozwija, a nowe utwory nabierają
nowych lepszych brzmień .
To, że utwory są tak różnorodne, jedynie urozmaica całe przedstawienie.
Aneke zmieniła znów image: krótsze czarne włosy, już nie
sportowy dresik, a biała bluzeczka z odkrytym brzuchem. Generalnie
zespół jakby odmłodniał, nabrał świeżości. Chłopcy wystrzyżeni.
Bujny długi włos Hugo Prinsena gdzieś zniknął, teraz basista
jest prawie łysy. Może to znów uzupełnienie braku Jelmera
(który przecież też nie miał włosów). Frank Boeijen (klawisze)
jak zwykle wyciszony, potem grał nawet na siedząco, jak wirtuoz
fortepianu. Hans Rutten skupiony przy bębnach, w słuchaweczkach
na uszach. No i prawdziwy artysta: Rene Rutten; czego on nie
robił na swojej gitarze! Świetna gra, świetne efekty z kamertonem,
najprzeróżniejsze sprzężenia. No i końcowa zabawa na dwie
gitary z Anneke - prawie dziesięciominutowe łojenie riffami
doprowadzało publikę do ekstazy.
Publiczność nie dała zespołowi tak od razu wyjść z klubu,
kapela dwa razy bisowała. Muzycy byli naprawdę pod wrażeniem
takiego przyjęcia. Anneke przyznała, że byli i w Niemczech,
i Anglii, i Francji, ale najlepiej czują się w Polsce, zawsze
są tu bardzo ciepło przyjmowani. Wierzcie lub nie, ja twierdzę
że faktycznie tak jest. Już nie mogę się doczekać, kiedy znów
przyjadą.
P.S.
Niedawno Sprawca Naczelny żalił się, że perła
The Gathering wyblakła, a zespół się skończył. Nie zgadzam
się. Perła wciąż lśni, a koncert we Wrocławiu był tego najlepszym
dowodem.
|