Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



WYBLAKŁA PERŁA

Sprawca Naczelny




Był rok 1995. Ktoś dał mi kasetę i poprosił, bym posłuchał. Na okładce jakieś natchnione malowidło, jakaś niby-maska. Nazwa zespołu oczywiście nic mi nie mówiła. The Gathering? A cóż to? Posłuchałem. I co? I nic. Jeszcze jeden zespół grający rock gotycki. Eee,tam... Pamiętam, że pożyczyłem potem taśmę przyjacielowi. Kiedy mi ją oddawał, miał wypieki na twarzy. "Stary, to jest super! Przegrałem sobie." - powiedział. A ja natychmiast wrzuciłem kasetę do magnetofonu. O, w mordę! Rzeczywiście super! Tak się zaczęło. To był album "Mandylion".
Tak naprawdę cała historia zaczęła się w 1989 roku w mieście Oss w Holandii. Bracia Hans i René Rutten wraz z Bartem Smitsem założyli zespół. Wkrótce dołączyli do nich Hugo Prinsen Geerligs, Jelmer Wiersma i Frank Boeijen. Wszyscy lubili metal, nic więc dziwnego, że sami też zaczęli ostro łoić. Ale przy tym używali np. keyboardu, co dodawało odrobinę łagodności ich kawałkom. Demo zespołu trafiło do wytwórni Foundation 2000, która w 1992 roku wydała ich debiutancką płytę "Always..." - klasyczny doom metal. Rok później ukazał się "Almost A Dance", podobny w brzmieniu. Zmienił się wprawdzie wokalista, ale do sukcesu droga była jeszcze daleka.

W 1994 roku objawiła się chłopakom niejaka Anneke van Giersbergen. Spłynęła chyba z nieba, bo głos miała anielski. Przyniosła też grupie szczęście. Szybko pojawiła się propozycja kontraktu od niemieckiej wytwórni Century Media, specjalizującej się w gotyckim metalu. Gathering wziął szeroki rozmach. Dowodem rosnącej wiary w siebie i mocy twórczej był album "Mandylion" z 1995 roku. To było to! Holandia padła przed nimi na kolana. I tysiące fanów w całej Europie.
Powiedzieć, że "Mandylion" to kwintesencja gotyckiego metalu, to zdecydowanie za mało. To perła, prawdziwy skarb. Z jednej strony potężne gitary, z drugiej - wprowadzające niesamowitą atmosferę dźwięki klawiszy. Słychać echa dokonań Dead Can Dance. Gdzieś ponad wszystkim płynie nieziemski głos Anneke - smutny, ale mocny. Słuchałem tej płyty w kółko, poznałem na pamięć każdy akord. I przysiągłem sobie, że pojadę na koncert Gathering, zdobędę autograf Anneke, zrobię sobie z nią zdjęcie i przeprowadzę wywiad (pracowałem wtedy w radiu).

Logiczną kontynuacją "Mandylion" była płyta "Nighttime Birds". Podobny klimat, podobne kompozycje. Trochę za dużo podobieństw. Ale ciągle byłem w ekstazie. Pierwszym zimnym prysznicem był dwupłytowy album "How To Measure A Planet?". Jakieś nowoczesne brzmienia, wycieczki w krainę elektroniki. Jestem muzycznym konserwatystą, więc w sercu coś zakłuło... Płyty "if_then_else" już nie kupiłem. Sorry, Gregory, ale ja jestem wrażliwy, mogę nie wytrzymać. Potem się okazało, że niepotrzebnie histeryzowałem - kolejnej rewolucji nie było - ale czar gdzieś uleciał. Gathering się skończył? Tak wtedy myślałem.
Niedawno przyjaciel napisał w mailu: "Stary, wiesz czego słuchają teraz młodziaki? Nie zgadniesz - The Gathering! Jest nowa płyta, musisz koniecznie posłuchać!". No dobra, posłuchać nie zaszkodzi. Posłuchałem. Jakoś bez emocji. Nawet odpisałem przyjacielowi, że mnie to nie bierze, kiedy coś mnie tknęło. Historia przecież lubi się powtarzać. Zacząłem więc intensywniej słuchać płyty "Souvenirs". Znowu trochę zmienili styl i brzmienie. Trip hopowa perkusja jakoś mi tu nie pasuje, ale na szczęście pozostały te same harmonie, no i Anneke wciąż śpiewa tak samo. Od pierwszego kawałka These Good People wiadomo, że to Gathering. Są tu naprawdę dobre piosenki Broken Glass. Ale na "Souvenirs" nie ma już niestety dawnej magii. Moja ukochana perła trochę wyblakła. Coś mi mówi, że płyty "Mandylion" nigdy już nie przeskoczą.

P.S. Na koncercie Gathering byłem (nawet dwa razy), autograf i zdjęcie mam, wywiad też przeprowadziłem. Marzenia się czasem spełniają.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone