"Nie wierzy w Boga. Nie znosi księży, nie uznaje Watykanu
i chyba samego papieża. Jest komunistą i zagorzałym wrogiem
burżuazji. Kocha się w prowokacji i lubi kąsać. Na co dzień
kręci filmy." Tak mogłaby wyglądać skrócona sylwetka
włoskiego reżysera Marco Bellocchio. Tak napisałby ją pewnie
on sam. Byłby jednak narcyzem, gdyby podjął się oceny swoich
filmów. Nie wątpię, że nie szczędziłby wówczas pochwał. A
może się mylę, może to skromny człowiek, który po prostu krytykuje
społeczeństwo...
W jego ostatnim filmie, "Czas religii", dostaje
się katolikom. A właściwie oportunistom, którzy węsząc dobry
interes, dają się ochrzcić. Pretekstem jest rozpoczęty proces
beatyfikacyjny kobiety, którą zaszlachtował obłąkany syn.
Fakt, że do obłędu doprowadziła go przesadna pobożność matki,
zdaje się na nikim nie robić wrażenia. Liczy się to, że w
rodzinie będzie osoba błogosławiona (w filmie wszyscy mówią:
święta), a to oznacza splendor, a potem także zyski. Dla nich
krewni są gotowi przyjąć wiarę, ulec władczemu kardynałowi
i na kolanach pójść do papieża.
W samym środku tego zamętu kręci się jeden z braci matkobójcy,
utalentowany malarz. Mierzi go obłuda krewnych, którzy na
gwałt chcą go nawrócić. Zatwardziały ateista okazuje się -
o, ironio - jedynym sprawiedliwym, który jest zmuszony mocno
bronić swej niewiary. Jest jednak w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
Z żoną żyje w separacji, a jego mały syn właśnie odkrywa swoją
religijną tożsamość. Starcie malarza z resztą rodziny może
się więc okazać walką o duszę chłopca. Przy czym, wbrew pozorom,
to nie ci, co niosą sztandar Boga, są po stronie Dobra.
Część krytyków i recenzentów chwaliła Marco Bellocchio za
"Czas religii". Inni powybrzydzali, jeszcze inni
(tych było niewielu) zmieszali go z błotem. Spodziewano się
pikiet pod kinami, protestów i oskarżeń o bluźnierstwo. Do
niczego takiego nie doszło, bo i nie ma ku temu powodu. To
po prostu jeszcze jeden film o zachowawczym społeczeństwie,
które jest nastawione na konsumpcję, a w wierze szuka tylko
"ubezpieczenia na wieczność". Reżyser obnaża bezsens
rodzinnych i społecznych rytuałów. Wprawdzie stara się przy
tym zbudować specyficzny klimat niepokoju, ale sprowadza się
to tylko do spotkań bohatera z dziwnymi postaciami, wziętymi
jakby z innych bajek. Widz trochę się w tym może pogubić,
Bellocchio to jednak nie Kieślowski.
|