Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SZLAG MNIE TRAFIA

Janek Kożuchowski




Profesja felietonisty ma swoje niewątpliwe plusy. Ja do największych zaliczam nienormowany czas pracy, bo lubię sobie pospać, a na dźwięk budzika mam alergię. Cenię też wolność, jaką daje ta forma wypowiedzi. Można wsadzić szpilę temu i owemu. Nie wiem jak Wam, ale mnie to jest potrzebne do życia jak powietrze. Nasz świat jest pełen absurdów i gdyby nie ten mój felietonowy wentyl bezpieczeństwa, to już chyba dawno by mnie trafił przysłowiowy szlag (względnie ciężka cholera). Praca ta ma też, niestety, swoje minusy. Największy - to konieczność bycia na bieżąco. Wiąże się to z obowiązkiem regularnego czytania prasy. Dużej ilości prasy. Obrzydliwej ilości prasy. Nie wspomnę tu nawet o imperatywie wewnętrznym oglądania telewizyjnych programów informacyjnych. Koszmar. Bo przy tej lekturze wspomniany wyżej szlag trafia mnie dosyć regularnie. Mniej więcej co dwa akapity. Od wariatkowa ratują mnie tylko dwie rzeczy. Możliwość trzaśnięcia od czasu do czasu paru felietonów oraz świadomość, że nie jestem zatwardziałym abstynentem i, w razie czego, zawsze można o wszystkim zapomnieć.

Zdawać by się mogło, że przynajmniej przy lekturze działów kulturalnych człowiek może swobodniej odetchnąć, odpocząć od zwykłej głupoty. Niestety, moje ostatnie doświadczenia nie potwierdzają tej tezy. Wydaje się nawet, że z tymi, którzy ośmielają się nazywać "jedynymi prawdziwymi ludźmi kultury", nie jest najlepiej. I to w każdej dziedzinie. Szczególnie zdrowotnej. Siedzi toto nocami nad epokowym scenariuszem (książką/piosenką), niedożywione (bo minister nie dał dotacji na bułkę z omastą), przeziębione (bo żona rzuciła go dla obrotnego posła Samoobrony i nie ma kto ogrzać bladego ciała artysty-humanisty; elektrownia też go rzuciła, zresztą z tych samych powodów co żona - niezapłacone rachunki). Nie najlepiej jest też z psychiką. Dowody mam na piśmie w postaci kuriozalnego "Oświadczenia Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Towarzystw Naukowych", wyciętego z "Gazety Wyborczej" na pamiątkę. Autorzy twierdzą, że z kulturą to właściwie już koniec, tylko oni - ostatni bastion cywilizacji - bronią Narodu przed totalnym schamieniem. Ale bronią ostatkiem sił, bo Naród to już i tak same chamy, lumpy i frajerzy.
Widać od razu, że utytułowani autorzy sami niewiele czytają. A już na pewno żaden z nich nie ma w domu "Rocznika statystycznego". Ja akurat mam, więc żeby nie być gołosłownym, rzucę parę suchych liczb. Stowarzyszeni w Komitecie piszą, że "po roku 89 (...) pada księgarstwo, (...), ubywa czasopism kulturalnych. Ubywa też placówek teatralnych i muzycznych, znikają galerie, brak pieniędzy na koncerty, przedstawienia, wystawy, muzea...". A teraz fakty. Książki wydane w 1990 roku: 10242 tytuły, w roku 1998 już 16462. Czasopisma: 3007 tytułów w 1990 roku i 5172 osiem lat później. Idziemy dalej - muzea: odpowiednio 563 i 618.

Pora na wnioski. Pierwszy jaki się nasuwa, jest oczywisty. Artyści, zrzeszeni w różnych "związkach tfurczych", nie umieją liczyć. Może jakieś małe korepetycje z dodawania i odejmowania by się przydały? Wniosek numer dwa jest taki, że artyści strasznie nam schamieli. Dosyć brutalne słowo, ale zdaje się, że całkowicie na miejscu. Jak świat światem, aktor nigdy nie powiedział, że "kulturze trzeba służyć". To komediant, który ma doprowadzić zmęczoną codzienną bieganiną gawiedź do spazmów śmiechu na komedyjce, i kilku łez w dramacie. Z reguły gdy działo się odwrotnie, na scenę sypały się zgniłe pomidory i jajka. Ja już się zaopatrzyłem w dynię. Stosownych zakupów dokonałem też na pobliskiej farmie strusi. Jutro wybieram się do teatru.

 

 
Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone