Były już próby lansowania na ekranie "gwiazd" różnych
reality shows. Pozwolicie, że pominę je milczeniem. "Show"
to zupełnie inny film. Jego reżyser, Maciej Ślesicki, obnaża
wszystkie prymitywne cechy uczestników, producentów oraz widzów
takich programów. Poczynając od motywacji przyszłych "idoli",
poprzez pazerność szefa stacji telewizyjnej, skończywszy na
manii podglądania i wścibstwie szarych (dosłownie!) obywateli.
Głównego bohatera gra Cezary Pazura. Ponieważ "Show"
reklamowano jako komedię, a Pazura to ulubiony aktor Ślesickiego,
bałem się, że obaj panowie zaserwują mi niewybredny humor
rodem z "13 posterunku". Na szczęście jest inaczej.
Pazura się nie wygłupia, gra dobrze. Zaryzykuję stwierdzenie,
że wreszcie dostał rolę wprost wymarzoną dla siebie. To jego
najlepsza rola w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
Uczestnicy telewizyjnego show są zamknięci w domu na wyspie.
To sytuacja, w której aż się prosi, żeby zaczęły się dziać
dziwne rzeczy. I rzeczywiście, długo nie trzeba czekać. Nagle
umiera jedna z uczestniczek. Wprawdzie widzowie przed telewizorami
szybko dowiadują się, że to mistyfikacja i prowokacja, ale
uczestnicy show tego nie wiedzą. Kiedy jednak wkrótce potem
ginie druga osoba, komedia niespodziewanie przeradza się w
thriller.
Ślesicki wydaje się z lubością celebrować budowanie suspensu.
Ale przy okazji pozwala sobie na celną i przenikliwą obserwację.
Mały chłopiec, który razem z rodzicami ogląda show, pyta:
co to jest prawda? Matka tłumaczy mu, że prawda to jest to,
co widać. Ale przecież chłopiec widział w telewizji panią,
która umarła, a potem znów była żywa. No więc, co to jest
prawda? Czy cokolwiek z tego, co pokazuje telewizja, jest
prawdziwe?
Genialny jest chwyt, jakiego reżyser użył na samym końcu.
Kiedy oglądamy ostatnie ujęcie, u dołu ekranu pojawia się
tzw. time code, czyli po prostu licznik. Dokładnie w momencie,
kiedy upływają równe dwie godziny, film się kończy. To takie
przypomnienie, że historia, którą obejrzeliśmy, to też ekranowa
fikcja, i niekoniecznie musimy ją kupić.
Maciej Ślesicki zrehabilitował się w moich oczach. Po miałkiej
"Sarze" i odrobinę naciąganym "Tacie",
a zwłaszcza po telewizyjnym nieporozumieniu pod tytułem "13
posterunek", wreszcie pokazał, że zasłużył na miano sprawnego
rzemieślnika. Dlaczego rzemieślnika, a nie artysty? Bo Ślesicki
programowo nie kręci dzieł sztuki, tylko filmy rozrywkowe.
W tej dziedzinie jest niezły.
|