Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



TRZY PANIE DALLOWAY

Lucjan Bilski



 


Nie jest łatwo nakręcić dobry film na podstawie dobrej książki. Z reguły takie przedsięwzięcie kończy się porażką artyzmu na rzecz komercji, albo finansową klapą. Stephenowi Daldry'emu udało się wybrnąć z tej pułapki bez szwanku. W dodatku jego "Godziny" dostały kilka nominacji do Oscara i jedną statuetkę za pierwszoplanową rolę kobiecą.
Film skupia się na jednym dniu z życia trzech kobiet. Akcja biegnie więc trójtorowo. Z tym, że jedna z pań żyje w latach dwudziestych, druga w pięćdziesiątych, a trzecia na początku naszego wieku. Ta pierwsza (Nicole Kidman) to Virginia Woolf, znana pisarka - właśnie przystępuje do pracy nad powieścią "Pani Dalloway". Druga (Julianne Moore) - to Laura Brown, żona, matka, po prostu kura domowa. Trzecia (Meryl Streep), Clarissa Vaughn, jest agentką literacką. Co je łączy? Odpowiedź nie jest prosta, choć oczywiście można by ją strywializować. Każda z trzech kobiet cierpi, męczy się w otaczającej ją rzeczywistości. Każda ma świadomość miałkości swej egzystencji. Każdej zdaje się, że jest ciężarem dla swego partnera. Dla jednej z nich to pasmo udręk skończy się tragicznie.

"Godziny" to ekranizacja powieści Michaela Cunninghama. Ekranizacja nie do końca wierna, ale z pewnością udana. Sam Cunningham wyrażał się o niej pochlebnie. "Godziny" w oczywisty sposób nawiązują do wspomnianej "Pani Dalloway". Każda z bohaterek ma coś z niej w sobie. Ogniskuje się w nich pragnienie bycia potrzebną, tłumione przez otoczenie, które nie rozumie ich marzeń i dążeń. Tak rodzi się bunt, który jednak wcale nie przynosi wyzwolenia.
"Godziny" to film pod każdym względem dobry. Mamy tu prawdziwy popis kunsztu aktorskiego. Zarówno Meryl Streep, Julianne Moore i Nicole Kidman (zasłużony Oscar!), jak i aktorzy grający role drugoplanowe, są znakomici. Zwłaszcza Ed Harris, w nietypowej dla siebie roli chorego na AIDS homoseksualisty. W wielu scenach rozbrzmiewa - to kojąca, to znów niepokojąca - muzyka Philipa Glassa. Bardzo dobry jest montaż, będący konsekwencją pomysłowego scenopisu. Np. kiedy Virginia Woolf zapisuje pierwsze zdanie swojej książki: "Pani Dalloway postanowiła, że sama kupi kwiaty", za chwilę widzimy Laurę Brown czytającą to zdanie, a potem Clarissę Vaughn, która idzie do kwiaciarni. Lubię takie smaczki.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone