Trwający od trzech miesięcy medialny show pod tytułem "afera
Rywina" szokuje. Wszyscy pieją o korupcji, zgniliźnie
świata politycznego i takie tam dyrdymały... Zdumienie to
jednak tylko zasłona dymna. Wszyscy, którzy tak ostentacyjnie
mówią o konieczności zmiany standardów życia publicznego,
jednocześnie uczestniczą w tym życiu. Są więc "umoczeni".
Przerabiali już wiele afer. I co?
Wszystkie poprzednie afery różnią się jednak od obecnej. Teraz
powołano komisję śledczą, której obrady są jawne. Dwóch posłów
próbuje za wszelką cenę pozyskać zaufanie widzów - i tylko
dzięki temu cały smród wychodzi na wierzch. To pierwszy taki
przypadek w "aferalnej" historii. Wszystkim poprzednim
takim sprawom ukręcano łeb, bo można je było rozwiązywać w
zaciszu gabinetów, pod stołem. Gdyby inne afery były prowadzone
w taki sam sposób jak ta, to facet z paroma paszportami nie mógłby
założyć pierwszej prywatnej polskiej telewizji, przedstawiciel
PZPR-owskiego betonu, który woził w walizkach pieniądze z
Moskwy, nie zostałby premierem, itd., itd... Gdyby nie jawne
obrady komisji śledczej, to "afera Rywina" skończyłaby
się stwierdzeniem, że gość działał sam, w amoku żądzy pieniędzy.
Widać jak na dłoni, że prokuratura jest narzędziem w rękach
rządu. Wszak minister - o ironio! - sprawiedliwości jest w
Polsce jednocześnie prokuratorem generalnym. Swoich niepokornych
funkcjonariuszy może więc wywalić z roboty na zbity pysk.
Jak wykazał poseł Rokita, facet, który sprawuje władzę w tym
ministerstwie z namiestnictwa Millera jest kłamcą.
Parę dni temu jeden z publicystów napisał, że w Polsce nie
ma demokracji. Jest fasada demokracji, która daje złudzenie
uczestnictwa Polaków w procedurach demokratycznych. W rzeczywistości
są one tylko rodzajem spektaklu, który ma uwiarygodnić wciąż
tę samą grupę u żłobu. Wprawdzie są wybory, ale tryb wyłaniania
kandydatów i ordynacja wyborcza sprawia, że choćbyśmy się
wściekli, to do koryta trafią wciąż te same osoby. Publicysta
nawoływał do zerwania z III Rzeczpospolitą i do rozpoczęcia
budowy IV Rzeczpospolitej. To nawoływanie było o tyle puste,
że nie przedstawił sposobu, w jaki można by to zrobić.
Ale sposób jest. To zmiana ordynacji wyborczej z proporcjonalnej,
na jednomandatową większościową. Oznaczałoby to koniec nazwisk
- "lokomotyw" wyborczych. Koniec z mandatami zdobytymi
dzięki głosom oddanym na inne osoby, koniec z układaniem list
wyborczych przez partyjnych bonzów, koniec posła Janowskiego,
posła Wrzodaka, posła Florka (ktoś go jeszcze pamięta?), koniec
dziesiątek innych miernot zasiadających w ławach obecnego
zgniłego Sejmu.
Zdumiewa apel, jaki w tej sprawie wystosowała do prezydenta
Kwaśniewskiego "Rzeczpospolita". To wydarzenie bez
precedensu. Pod apelem podpisały się takie osobistości jak
Gustaw Holoubek, Ryszard Kaczorowski, Ryszard Kapuściński,
Wojciech Kilar, czy Andrzej Wajda. Ten apel nie może przejść
bez echa. Tylko czy coś zmieni? Czy aktualna sitwa polityczna
uchwali taką ordynację wyborczą - czyli zawiąże sobie pętlę
na szyi? Czy nie będzie to tylko kolejny pretekst do tego,
by nasz prezydent kłamczuszek mógł się pozornymi działaniami
kreować na męża stanu?
|