Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SKRZYWIONA BUZIA

Marta Brell



Candy Dulfer

 


Jest taka moda wśród muzyków z szeroko pojętego kręgu pop, żeby od czasu do czasu napisać coś dla filmu. Niektórzy porywają się z motyką na słońce i komponują rozbudowane soundtracki, rozpisane nawet na całe orkiestry, w najgorszym razie na jakieś tam melotrony. Inni po prostu popełniają piosenki filmowe. Z reguły jest tak, że taka pieśń albo otwiera film, albo zamyka. Czyli słychać ją podczas napisów początkowych lub końcowych. Co ambitniejsi piszą garść piosenek, które co jakiś czas płyną z głośników - jako dlasze lub bliższe tło akcji. Proceder, który najmniej mi się podoba, to płyty z piosenkami - jak to się mówi - inspirowanymi filmem.
Grupa T.Love nie naraziła się na jakieś szczególne cięgi, bo ich utwór "Luźny Yanek" rzeczywiście słychać w filmie "Superprodukcja". Wprawdzie pod końcową listą płac, ale OK, łapie się. Machulski łyknął też inny nowy kawałek "Bang bang bang". Poza tym w filmie - i na płycie z soundtrackiem - upchnięto stare, ale jare piosenki T.Love.

Nie powiem, jakoś to się nawet broni. Histeryczną fanką zespołu nie jestem, ale słuchałam płyty z przyjemnością. Tym bardziej, że ciekawostka w postaci dwóch nowych kawałków perkusisty, Sidneja Polaka ("www.tekila.pl" oraz "Butelki"), jest atrakcyjna. Poza tym miło odświeżyć pamięć starymi hitami. Tylko że ja już mam składankę największych przebojów. No, właśnie, tu buzia mi się troszkę krzywi.
To klasyczny przykład naciągactwa. Chcesz posłuchać nowej piosenki? Musisz kupić całą płytę, na której w roli upychaczy wystepują piosenki stare. I nie masz kolego wyjścia. Bo singli u nas się nie wydaje (z małymi wyjątkami). Podobne praktyki stosują wytwórnie na całym świecie i nie ma na to rady. Fan zaciśnie zęby, dociśnie pasa i wyciśnie (z portfela) kasę na "nowy" album. Albo poszpera w internecie i zadowoli się empetrójką.

Rozbawił mnie wywiad z T.Love, który widziałam w telewizji. Muniek Staszczyk aż promieniał, opowiadając o nagrywaniu piosenek do filmu "Superprodukcja". Nie widziałam wtedy jeszcze filmu, więc pomyślałam, że natłukli tego w cholerę. "Będzie fajnie" - myślałam idąc do kina. A tu niespodzianka, o czym patrz wyżej. Po co więc puszyć się przed kamerą i udawać wielkiego tfurcę soundtracków? To też swego rodzaju oszustwo. A nuż znajdzie się ktoś, kto pójdzie do kina wyłącznie dlatego, że w nowym filmie słychać piosenki jego ulubionego zespołu. Rozczarowanie - to jedyne pewne wrażenie, jakie wyniesie. Pamiętam, jak w latach 80-tych wchodził na ekrany "Nieśmiertelny". Miłośnicy rocka walili do kin drzwiami i oknami. W filmie były bowiem nowe piosenki Queen. I to chyba z pięć, albo sześć. W dodatku nagrane w nowoczesnym wówczas systemie quadro. Postępek chłopaków z T.Love to na tym tle marny wyczyn. Ale piosenki są fajne.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone