Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



NO I PANIE, KTO ZA TO PŁACI?

Lucjan Bilski



 


Jak długo można znosić dziwną modę w polskim filmie, polegającą na upartym braniu na warsztat klasyki literatury i przerabianiu jej na wystawne widowiska? Takie pytanie musiał zadać sobie Juliusz Machulski, zanim przystąpił do kręcenia "Superprodukcji". Jego nowy film nie jest jednak parodią, raczej kpiną z tej mody. I to bynajmniej nie łagodną.
Konkretne nazwiska tu nie padają, ale nie o to chyba chodziło. Oglądamy proces powstawania kiczu, który ma trafić na ekrany pod szyldem znanej lektury szkolnej. A wszystko oplecione wokół postaci surowego krytyka filmowego, Yanka Drzazgi (Rafał Królikowski), który z zimną satysfakcją miażdży polskie kino w poczytnym czasopiśmie. Ale przyjdzie kryska na Matyska. Krytyk dostanie propozycję od gangstera (Piotr Fronczewski) - najpierw spłodzenia scenariusza, a potem wyreżyserowania filmu. A raczej filmidła, za to za grubą kasę.

Wyznam to ze smutkiem: komedie Machulskiego już mnie nie śmieszą. Już nie, bo kiedyś zrywałem boki, oglądając "Vabanki", "Seksmisję", czy "Kingsajz". "Deja vu" już wyraźnie obniżyło poziom, a "Pieniądze to nie wszystko" i "Kiler" niebezpiecznie otarły się o dno. Na tym tle "Superprodukcja" wypada przeciętnie. Gagi są, ale takie sobie. Aktorstwo niestety też.
Trudno określić "Superprodukcję" wnikliwą analizą polskiego przemysłu filmowego. Ale niektóre prztyczki są celne, trzeba to przyznać. Na przykład ten, w którym reżyser ewidentnego gniota płacze, czytając surową recenzję, i krzyczy, że "teraz to nawet szkoły nie przyjdą do kina". Czyż nie na to liczą autorzy rodzimych superprodukcji - ekranizacji lektur szkolnych?

W "Superprodukcji" jest tak duże stężenie cytatów na minutę filmu, że bardziej przypomina ona patchwork niż oryginalną opowieść. Machulski odwołuje się do znanych obrazów i motywów, ale robi to z premedytacją. I konsekwentnie, bo konkretne cytaty (np. z "Matrixa") są sfilmowane odpowiednią techniką i stylem. W ogóle techniczna strona "Superprodukcji" robi wrażenie, ale chyba powinniśmy się już przyzwyczaić, że polscy filmowcy nie gęsi, i gonią wytrwale tych z Zachodu.
Juliusz Machulski ma w nosie, czy po "Superprodukcji" polscy filmowcy się na niego obrażą, czy nie. Jak mówi, nie zrobił filmu dla środowiska, tylko dla widzów. A widzowie jak zwykle głosują nogami. "Superprodukcja" ma na razie niezłe wyniki, choć "Kilera" pewnie nie przeskoczy.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone