Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



HUBERT I MAKAK

Plastuch



 


Odcinanie kuponów od sukcesów jest przyjętą praktyką. Już dawno przestało razić kręcenie kolejnych części "Szklanej pułapki", albo "Mad Maxa". Ale co zrobić, gdy główny bohater jakiegoś świetnego filmu ginie w finałowej scenie? Odpowiedzi na to pytanie podobno gorączkowo szukają twórcy "Gladiatora". Jaka jest recepta Luca Bessona? Wystarczy zmienić imię denata - i całą zabawę można kontynuować. Hubert Fiorentini - następca Leona - nie mówi po angielsku, lecz po francusku, opiekuje się japońską, a nie amerykańską dziewczyną. Na tym zasadnicze różnice się kończą. Podobieństw jest masa. Łącznie z najbardziej uderzającym - córka Huberta ma dokładnie tyle lat, ile dziś miałaby Matylda, którą przygarnął Leon. Tak śmiałe wykorzystywanie schematów w filmie, który nie jest sequelem, to łatwizna, dowód wypalenia artystycznego, braku nowych pomysłów, niemocy twórczej, świadectwo lenistwa i sformatowania mózgu. Chodzi rzecz jasna o mózg Luca Bessona, który jest autorem tego "porywającego" scenariusza.
W schemat narzucony przez twórców filmu bardzo smakowicie wpisał się polski dystrybutor filmu. Bez owijania w bawełnę nadał on filmowi tytuł "Hubert zawodowiec", żeby gawiedź nie miała żadnych wątpliwości. Wszystko to można by wybaczyć, gdyby "Hubert" się obronił. Wszystkie złośliwości są jednak jak najbardziej na miejscu. Bo to zły film jest.

Będę łupał w Bessona. Każe on na przykład przełknąć widzowi taką bzdurę: nastolatka przed południem jest na pogrzebie własnej matki, po południu robi zakupy - kupuje mnóstwo pstrokatych fatałaszków, a wieczorem idzie na spotkanie z kumplami do jakiejś tancbudy. Oczywiście wszystko w tonacji komediowej. Tego typu idiotyzmów jest w filmie masa. Najwyraźniej reżyser Gérard Krawczyk sam się gubi w tej pogoni głupoty. Film zaczyna się jak czarny kryminał, by po 10 minutach zamienić się na chwilę w ckliwy melodramat. Wraz z pojawieniem się na ekranie Ryoko Hirosue "Hubert" zamienia się w bełkot przerywany skrzeczeniem japońskiej pokraki. Każda minuta, w której na ekranie była obecna ta gówniara, była dla mnie pokutą za wszystkie moje grzechy. Nie wiem jak to możliwe, że ten makak dostał rolę w filmie.
Najbardziej w tym wszystkim żal Jeana Reno. To dobry aktor, którego bardzo lubię. Szkoda go na takie gnioty. Aż żal było patrzeć, jak bije się w stylu karate z japońskimi zbirami. Wyglądało to na parodię filmów kung - fu. Jasnym elementem w tym wszystkim był Michel Muller. Aktor charakterystyczny o twarzy kalafiora choćby nawet nie chciał, to bawi. A Besson? Besson to synonim szmiry.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone